2015/05/01

Student brał koty ze schroniska, kradł sąsiadom, potem mordował? "Bestialskie okrucieństwo"

Student brał koty ze schroniska, kradł sąsiadom, potem mordował? "Bestialskie okrucieństwo"
Foto: tvn24Prokuratorzy postawili Damianowi zarzut znęcania się ze szczególnym okrucieństwem nad zwierzętami

Prokurator nie chciał rozmawiać o szczegółach, uznał je za zbyt drastyczne. - Student znęcał się nad kotami, kurami, szczurami. Prał je w pralce, wirował, trzymał w piekarniku, podpalał ogony, do uszu wkładał długopisy - wymienia tylko. Biegły weterynarz zanotował: bezmyślne okrucieństwo.

Wojtek zeznał: mam dwadzieścia lat, studiuję bankowość, bardzo lubię zwierzęta.
Damian dodał: mnie interesuje gastronomia.
Prokurator podliczył: ze szczególnym okrucieństwem znęcali się nad kotami, szczurami, kurami.
- Ale proszę mnie nie pytać o szczegóły, bo są straszne, przerażające, bestialskie okrucieństwo - zaznacza Małgorzata Klaus, rzeczniczka prokuratury okręgowej we Wrocławiu.
***
- Ja wszystko opowiem - zeznała policjantom Dorota. Kobieta starsza, od lat mieszkali we czwórkę: ona, jej mąż, syn i czarny kot. Uwielbia spokój, na hałas reaguje alergicznie, pewnie dlatego bardzo często łapała za telefon i donosiła funkcjonariuszom, że ci z mieszkania piętro niżej znowu imprezują.
Tamtej nocy byli jednak trochę ciszej. Dorota położyła się więc spokojnie spać, jej syn już dawno leżał w łóżku. - I nagle obudziły mnie hałasy. Było już po północy. Przewracałam się więc, próbowałam znowu zasnąć. Ale o drugiej w nocy usłyszałam przerażające piski kota. Usłyszałam też głos sąsiada z dołu. Mówił: ty go trzymaj, razem uciekniemy - mówiła Dorota.
Co mówili dalej, nie wie. Puścili bardzo głośno wodę, dużym strumieniem. Dorota wstała, wyszła na balkon, chciała się przewietrzyć. - I wtedy zobaczyłam jak idą pod blokiem, w rękach nieśli dwa worki na śmieci. Wrzucili je do kontenerów i wrócili do swojego mieszkania - mówiła policjantom Dorota.
***
- Zupełnie nic nie słyszałem, matka zaczęła mną szarpać i dopiero wtedy się obudziłem. Powiedziała: sąsiedzi zabili nam kota - zeznawał policjantom Łukasz, syn Doroty. Wstał, ubrał się, wyszedł do śmietnika sprawdzić co było w workach.
- W jednym leżał nasz kot. Był martwy - dodał.
***
Marcin wracał do domu. Był z koleżanką na imprezie, trochę potańczyli. Był środek nocy, ale z daleka widział, jak ze śmietnika wraca Łukasz. Zapalił jeszcze papierosa, nie chciał wracać do mieszkania, przed wyjściem mocno pokłócił się ze swoimi współlokatorami.
- Kiedy w końcu podszedłem, pod blokiem zobaczyłem policjantów. Chcieli wejść do naszego mieszkania, walili do drzwi. W środku byli moi współlokatorzy: Damian i Wojtek. Powiedzieli, że nie wpuszczą ani mnie, ani ich, bo zgubili klucz od dolnego zamka. I tak stałem pod blokiem ja i policjanci - zeznawał później Marcin. Pytał co się stało. Dowiedział się, że jego współlokatorzy podobno zabili kota sąsiadki.
***
- Pukaliśmy, nie otworzyli nam. Mówili, że mamy pokazać nakaz. Jeden krzyczał przez drzwi, że jego matka zwolni nas z pracy - relacjonował w notatce służbowej jeden z policjantów, który czekał pod mieszkaniem Damiana i Wojtka.
Policjanci nad ranem zrezygnowali, pojechali z powrotem na komisariat.
***
- Kiedy oni pojechali, ja wpadłem do mieszkania, bo mi w końcu otworzyli. Zapytałem: czy wy oszaleliście, czy wy zabiliście kota? Oni powiedzieli, że nie, no co ty. Ale potem zaczęli między sobą rozmawiać: że ten kot był w niebieskim worku na śmieci, takim samym jak my mamy pod zlewem. I że te worki spod zlewu trzeba spalić, żeby się policjanci nie zorientowali - opowiadał Marcin. - Pytam więc: skoro nie zabiliście kota, to skąd wiecie w jakim on jest worku? Już mi nie odpowiedzieli - dodał.
***
Marcin poszedł spać.
Zasnęli też Wojtek i Damian.
Wszyscy byli pijani, wszyscy przez całą noc pili wódkę.
Policjanci obudzili ich po trzech godzinach. Zatrzymali całą trójkę pod zarzutem znęcania się nad zwierzętami ze szczególnym okrucieństwem.
- Ale to naprawdę było szczególne okrucieństwo, ciężko mi nawet o tym mówić - tłumaczy Małgorzata Klaus.
***
Marcin jest studentem Uniwersytetu Ekonomicznego. Ma dwadzieścia jeden lat, wynajął pokój w mieszkaniu razem z Damianem.
Policjantom zeznał:
Damian już kiedyś zabił kota. Wrzucił go do pralki, włączył wirowanie. Martwego trzymał potem w worku na balkonie, sąsiedzi się skarżyli, że smród po całej okolicy idzie
5
Innego z kolei przytrzasnął wersalką. Wzięliśmy go do weterynarza, ten powiedział: zmiażdżona miednica, połamany kręgosłup, stan zapalny jamy brzusznej, nie można go było uratować. Uśpiliśmy go. Damian potem się tłumaczył, że do zdarzenia doszło przypadkiem. Ale ja w to nie wierzyłem, widziałem co robił kotom: zamykał je w szafkach, szufladach, zmywarce, kabinie prysznicowej. Raz znalazłem też kota we włączonej mikrofalówce. Innym razem chciałem zrobić obiad, podszedł do piekarnika, żeby go włączyć, w ostatniej chwili zobaczył że w środku siedzi zamknięty kot.
Dwa koty wzięli ze schroniska. Inne dostali w prezencie.
Wielokrotnie uwalniałem koty z różnych miejsc, do których chował je Damian. On w ogóle traktował koty jak przedmioty: jak sprzątał w mieszkaniu, to i je "sprzątał", zamykając w łóżku, szafkach.
Miał też szczura, którego zagłodził.
***
Justyna dorabiała jako kucharka, czasem mieszkała u Damiana i Wojtka, bo ciągle kłóciła się z rodzicami.
Znajomym mówiła: pokój chłopaków to cmentarzysko.
- Obudziłem się o północy, w mieszkaniu był wtedy tylko Wojtek i kot sąsiadki. Zasnąłem wtedy znowu - mówił policjantom. - Obudziłem się po jakimś czasie, kiedy ktoś w łazience włączył pralkę - powiedział.
- Tak, on o niczym nie wiedział - potwierdzał w zeznaniach Wojtek. - Ja zaprosiłem do domu kota sąsiadki, chciałem go przetrzymać, żeby się martwiła. Chciałem się tak zemścić za to, że ciągle wołała po policję - dodał.
Kot wszedł do mieszkania, zjadł trochę jedzenia z miski, która została im w domu po innym kocie. - Zjadł a zaraz nasikał na dywan. Zdenerwowałem się, bo przecież miał kuwetę po innym kocie. Zaniosłem go więc pod prysznic, uderzyłem słuchawką. Chciałem go umyć, ukarać, bo wiem, że koty nie lubią się moczyć. Woda leciała strumieniem, ja nie widziałem, że kotu leci krew. Wrzuciłem go potem do pralki, pokręciłem pokrętłem, włączyłem start. Kręcił się kilka sekund. Woda wlała się do środka - relacjonował Wojtek.
- Nacisnąłem pauzę, bo przestał piszczeć. Po około piętnastu sekundach otworzyłem pralkę. Wyjąłem go, mocno sapał. Zdechł. Damian przyniósł wtedy worek na śmieci, wynieśliśmy go z innymi odpadami do kosza - powiedział policjantom.
Damian pamięta, że kot był gorący, jakby go ktoś wrzątkiem oblał. - I ruszał tak strasznie językiem - dodał.
Wojtek przyznał się, że zabił kota sąsiadki.
Ale potem powiedział, że to wszystko nieprawda. Że bardzo kocha Damiana, że są od paru miesięcy w nieformalnym związku i że przyznał się, bo zrobiłby dla swojego chłopaka wszystko. Myślał, że jak się przyzna, to uratuje Damiana i będą mogli być dalej razem.
Ale sąd zakazał im kontaktować się ze sobą.
Wojtek powiedział więc, że w takim razie powie prawdę: że to nie on zabił tego kota.
Damian się przyznał do winy. Ale zaraz się wycofał z zeznań.
***
Biegły lekarz weterynarz przebadał znalezionego na śmietniku kota sąsiadki. Zanotował: śmierć na w skutek wstrząsu, spowodowanego niedotlenieniem organizmu, podtopieniem, oparzeniem skóry i błon śluzowych.
- Wspólne są zwierzętom i człowiekowi uczucia niepokoju, bólu, cierpienia. Trzeba przeciwstawiać się bezmyślnym okrucieństwom, jakie stosują ludzie wobec słabszych od siebie - dopisał.
***
Prokuratorzy postawili Damianowi zarzut znęcania się ze szczególnym okrucieństwem nad zwierzętami. Wojtek jest oskarżony o zacieranie śladów i utrudnianie postępowania.
Sprawą zajął się sąd rejonowy we Wrocławiu.
Damianowi za znęcanie się nad zwierzętami grozi do dwóch lat więzienia. Jego partner, Wojtek, za utrudnianie postępowania, może trafić za kraty na pięć lat.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz