Dodano: 31.07.2015 [22:45]
Argument Bronisława Komorowskiego, że ustawa o in vitro to odpowiedź na kryzys demograficzny, jest na porównywalnym poziomie jak jego znajomość ortografii. Podpisana przez ustępującego prezydenta ustawa jest sprzeczna z polskim prawem (m.in. z ustawą o ochronie życia), wprowadza zamęt pojęciowy, a w konsekwencji godzi w postawę szacunku do życia. Żadna refundacja głęboko niemoralnego i bardzo kosztownego zabiegu ani inna techniczna sztuczka nie zatrzymają spadku urodzeń. U źródeł katastrofy demograficznej są przede wszystkim zmiany światopoglądowe. Kryzys dzietności to przede wszystkim problem kulturowy, rozgrywający się w sferze mentalności i moralności. Mówiąc krótko: to potężny kryzys wartości. Dramat kurczącej się i starzejącej populacji (o czym pisałem w ubiegłym tygodniu) dotyczy nie tylko Polski. Niezależnie od poziomu rozwoju gospodarczego czy zamożności większość państw zamieszkanych przez ludzi białej rasy, a także Chiny, Korea czy Japonia, stoją wobec niebezpieczeństwa zagłady. Statystyki pokazują, że prawie 80 proc. ludzi na naszym globie ma mniej niż dwójkę dzieci. Oznacza to, że wskaźnik urodzeń jest poniżej zastępowalności pokoleń. Mówiąc dosadniej: kraje te zaczęły wymierać. Przyrost notuje tylko czarna Afryka i część społeczeństw muzułmańskich. To właśnie tam przychodzi na świat już 90 proc. wszystkich noworodków. Dramatycznego spadku populacji Europy Zachodniej jeszcze nie widać tylko dlatego, że jest on maskowany napływem imigrantów i wydłużającym się wiekiem rdzennej ludności. We Francji polityczna poprawność nie pozwala publikować wskaźników urodzeń uwzględniających pochodzenie rasowe, ale przy odrobinie wysiłku można znaleźć statystyki pośrednio pokazujące, jak wygląda struktura rasowa nowo narodzonych obywateli. Tamtejsze ministerstwo zdrowia publikuje wyniki badań przesiewowych noworodków dotyczące występowania choroby zwanej niedokrwistością sierpowatą. Ten specyficzny rodzaj anemii nie występuje u rdzennych Europejczyków. Z pewną regularnością notowany jest u mieszkańców Afryki i Azji. Badania prowadzone w regionie Paryża pokazują, że w 2005 r. dotyczył on 54 proc. niemowląt, w 2010 r. już 60 proc., a dziś osiąga wskaźnik 70 proc. Podobnie jest w Lyonie, Marsylii i w wielu innych francuskich miastach. Tam już ponad połowa dzieci jest kolorowa. Ten sam problem, choć z różnym nasileniem, występuje na Wyspach Brytyjskich, w Skandynawii, w krajach Beneluksu i w Niemczech. W niektórych miastach Zagłębia Ruhry już 70 proc. uczniów w szkołach stanowią dzieci imigrantów spoza Europy: Kurdów, Libańczyków, Arabów. W USA w 2012 r. pierwszy raz w historii liczba urodzonych dzieci niebiałych przeważyła nad liczbą urodzonych dzieci białych. Ciekawa sytuacja jest w Kazachstanie, gdzie po latach rosyjskiej i sowieckiej polityki eksterminacyjnej Kazachowie stanowili mniejszość (około 45 proc.). Spadek urodzeń u ludności rosyjskiej sprawił, że dziś rdzenni mieszkańcy, u których przeważają liczne rodziny, stanowią 70 proc. populacji (a stało się to w ciągu jednego pokolenia), odzyskując w ten sposób ojczyznę. Z problemem demograficznym borykają się kraje Dalekiego Wschodu. W miastach chińskich kobiety rodzą statystycznie poniżej 1 dziecka. Na wsi współczynnik dzietności jest wyższy, bliski 1,7, ale i tam liczba ludności szybko spada z powodu migracji do miast, gdzie mieszka już większość Chińczyków. Bez względu na położenie geograficzne i zamożność wszędzie tam, gdzie rozpowszechniły się antykoncepcja i mentalność aborcyjna, społeczeństwo wymiera. Wszelkie doraźne zabiegi polityków, by odwrócić ten trend, są nieskuteczne. Nie lekceważąc roli, jaką może mieć odpowiedzialna polityka prorodzinna, kwestie finansowe to zaledwie szczegół. Bo to nie ekonomia, lecz światopogląd – czyli tradycja, religia i kultura – może sprawić, by chciało nam się żyć. To on decyduje, że chcemy lub nie chcemy mieć dzieci.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz