2018/05/31

Dowcipy erotyczne

                                       
Pewne amerykańskie małżeństwo, w którym mężczyzna nie mógł niestety mieć dzieci, postanowiło skorzystać z usług tzw. zastępczego ojca. Po dokonaniu wszelkich niezbędnych ustaleń i formalności małżonek wyszedł na golfa, zostawiając żonę w oczekiwaniu na przybycie 'specjalisty'. Przypadek sprawił, że w tym samym dniu w miasteczku zjawił się objazdowy fotograf, specjalizujący się w zdjęciach dzieci. Zadzwonił do drzwi w nadziei na zarobek. 
- Dzień dobry, madame, ja jestem. 
- Ależ wiem, oczekiwałam pana - odpowiada kobieta i prowadzi go do środka. 
- Ooo, doprawdy? - zdziwił się fotograf. - Ja, widzi pani, specjalizuje się w dzieciach. 
- Wspaniale, właśnie o to chodziło mężowi i mnie. - mówi kobieta i po chwili pyta spłoniona z emocji: 
- To gdzie zaczniemy? 
- No cóż - odpowiada fotograf - myślę, że może pani zdać się zupełnie na mnie. Mam duże doświadczenie. Z reguły zaczynam w kąpieli, tak ze dwa - trzy razy, później zwykle ze dwie pozycje na kanapie, w fotelu i z pewnością parę w łóżku. Nieraz doskonale efekty osiąga się na dywanie w salonie. Naprawdę można się wyluzować. 
'Dywan w salonie.' - Myśli kobieta. - 'Nic dziwnego, ze mnie i Harry'emu nic nie wychodziło.' 
- Droga pani, nie mogę gwarantować, że każde będzie udane. - kontynuuje fotograf. - Ale jeżeli wypróbuje się kilkanaście pozycji, jeżeli strzelę z sześciu - siedmiu różnych kątów, wówczas jestem pewien, że będzie pani zadowolona z rezultatu. 
Kobieta z wrażenia zaczęła wachlować się gazetą, a facet nawija dalej: 
- Musi się pani również liczyć z tym, że w tym zawodzie, podczas roboty, człowiek cały czas jest w ruchu. Kręcę się tu i tam, wchodzę i wychodzę nieraz kilkanaście razy w ciągu minuty, ale proszę mi wierzyć, ze rezultaty mojej pracy rzadko zawodzą oczekiwania. 
Kobieta usiadła przy otwartym oknie, spocona z wrażenia. 
- Ha! A żeby pani widziała, jak wspaniale wyszły mi pewne bliźniaki! Zwłaszcza biorąc pod uwagę trudności, jakie ich matka robiła mi przy współpracy. 
- Taka była trudna? - spytała mdlejącym głosem kobieta. 
- Straszliwie. Żeby uczciwie zrobić robotę, musieliśmy pójść do parku. Ale był cyrk! Ludzie tłoczyli się dookoła ze wszystkich stron, żeby zobaczyć mnie w akcji. TRZY GODZINY! Proszę sobie tylko wyobrazić: TRZY GODZINY ciężkiej fizycznej pracy! Matka cały czas się darła i jęczała tak głośno, że z trudem mogłem się skoncentrować. W końcu musiałem się spieszyć, bo zaczynało się robić ciemno. Ale naprawdę się wkurzyłem, kiedy wiewiórki zaczęły mi obgryzać sprzęt. 
- Sprzęt? - głos kobiety był ledwo słyszalny. - Chce pan powiedzieć, że wiewiórki naprawdę obgryzły panu. khem.. sprzęt..? 
- Hehehe, a skądże, połamałyby sobie zęby, twardy jest jak hartowana stal. 
No cóż, jestem gotów, rozstawie tylko statyw i możemy się zabierać do roboty. 
- STATYW ? 
- No a jakże, muszę na czymś oprzeć te armatę, za ciężka jest, żeby ją stale nosić. 
Proszę pani! Proszę pani!!! Jasna cholera, ZEMDLALA!!!!                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                 Pewna kobieta czekała na przystanku na autobus. Była ubrana w
skórzaną,obcisłą mini spódniczkę, skórzane buty aż za kolana i również
skórzaną,dopasowaną kurteczkę. Gdy podjechał autobus i była jej kolej
do wsiadania,zdała sobie sprawę, ze jej spódniczka może być za ciasna by pozwolić jej podnieść nogę na tyle wysoko by postawić ją na pierwszym stopniu autobusu. Nieco zakłopotana, uśmiechnęła się do kierowcy, sięgnęła do tyłu by nieco rozpiąć suwak w swojej mini, myśląc że to da jej wystarczająco luzu by podnieść nogę wystarczająco wysoko. Znowu podjęła próbę podniesienia nogi ale nadal spódniczka była za ciasna. Więc nieco bardziej zakłopotana, znowu uśmiechnęła się do kierowcy i znowu sięgnęła do suwaka by odpiąć go jeszcze bardziej. Ale niestety wszystko to było mało i nadal nie mogła wsiąść. Zatem z jeszcze większym zakłopotaniem znowu uśmiechnęła się do kierowcy i zaczęła rozpinać suwak jeszcze bardziej ale nadal nie mogła dać kroku. W tym samym czasie stojący na za nią słusznej postury mężczyzna chwycił ją delikatnie za biodra, podniósł i delikatnie postawił na stopniu autobusu. Zachowanie to strasznie rozzłościło ową panienkę, odwróciła się do niego i krzyczy:
- Jak pan śmie dotykać mojego ciała? Nawet nie wiem kim pan jest!!! Na to niedoszły bohater odparł ze spokojem:
- Hmm, Proszę Pani, nawet bym się z Panią zgodził, ale po tym jak Pani
trzy razy rozpięła mi rozporek, doszedłem do wniosku że jesteśmy przyjaciółmi...                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                               

Zaprosił facet znajomych do restauracji na kolację. Zauważył, że kelner, który prowadzi ich do stolika, ma w kieszeni łyżki. Zastanowił się chwilę, usiedli przy stoliku i wtedy zobaczył, że kelner od ich stolika również ma łyżki w kieszeni. A także inni kelnerzy na sali. Poprosił kelnera bliżej i pyta:
- Po co wam łyżki w kieszeniach?
- Kilka miesięcy temu nasze szefostwo zleciło firmie Artur
Andersen zrobienie analizy procesów. I wyszło, że średnio co trzeci klient zrzuca łyżkę ze stołu, przez co trzeba iść do kuchni i przynieść nową. Dzięki temu, że mamy łyżki pod ręką, zaoszczędzamy jednego człowieka na godzinę, a wydajność wzrasta o 70,3%. Zdziwił się ale wkrótce zobaczył, że każdy kelner ma przy rozporku cienki łańcuszek, którego jeden koniec przyczepiony jest do guzika, a drugi znika wewnątrz spodni. Zaciekawiony zawołał kelnera i pyta:
- Zauważyłem, że każdy z was ma łańcuszek przy rozporku. Po co?
- Nie każdy jest tak spostrzegawczy, jak pan. Ale tak ten łańcuszek zalecił nam Artur Andersen. Wie pan, mam go przyczepionego do... no wie pan! Jak idę do toalety, to rozpinam rozporek i wyciągam łańcuszek, dzięki czemu po oddaniu moczu nie muszę myć rąk i wydajność wzrasta o 30%. Facet znów był zdziwiony, ale zaraz odkrył nieścisłość:
- Dobrze, rozumiem, że go pan wyjmuje łańcuszkiem, ale jak pan go wkłada z powrotem?
- Nie wiem, jak inni, ale ja łyżką!                                                                                                                                                                                                         

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz