|
2015/07/31
śmieszne !!!!!!!!!!!
Niesiołowski OSTRO: Czuję wstręt do kardynała Dziwisza!
24.07.2015, godz. 02:00 / aktualizacja 23.07.2015, godz. 20:11
Stefan Niesiołowski (71 l.), dawniej obrońca Kościoła, jeden ze współzałożycieli Zjednoczenia Chrześcijańsko-Narodowego, stał się od pewnego czasu zajadłym krytykiem kleru. Właśnie ogłosił, że czuje wstręt do kardynała Stanisława Dziwisza (76 l.).
Poszło o in vitro i komunikat episkopatu, który kategorycznie stwierdził, że katolicy nie mogą stosować metody in vitro. Niesiołowski, z wykształcenia biolog, nie potrafi milczeć. W TVP Info oświadczył, że biskupi nie rozumieją rzeczy, o których mówią.
- W Polsce trwa brutalna zimna wojna domowa. I w tej wojnie Kościół, w znacznej części, stoi brutalnie po stronie kłamstwa i nienawiści. I tę nienawiść głosi - powiedział.
Przy okazji skrytykował też kard. Stanisława Dziwisza (76 l.), długoletniego sekretarza Jana Pawła II (+85 l.). - Jak kardynał Dziwisz pochował Lecha Kaczyńskiego (+61 l.) na Wawelu, to mnie wypowiadanie tego nazwiska przychodzi z dużą trudnością. Czuję do niego wstręt za to, co zrobił - mówił polityk.
Mocne słowa, i nie pierwsze tak krytyczne pod adresem Kościoła, które padły z ust Niesiołowskiego. Ale on, jak sam przyznał, nie boi się żadnych konsekwencji. Nawet ekskomuniki.- Walczyłem o wolność Kościoła i mam moralne prawo do mówienia, że ten Kościół robi coś źle - powiedział poseł. Ja czuję wstręt do całego polskiego kleru bo to darmozjady , krwiopijcy , zboczeńcy i bardzo żli ludzie !!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! gb
Łobeski sąd " DAŁ CIAŁA "
ŁOBEZ - ZGIERZ !!! W obu miastach miało miejsce takie same zdarzenie i paragraf ten sam ------- okrutne znęcanie sie nad zwierzetami . Oba przypadki są takie same , różnią je tylko szczegóły bestialstwa nad psami . Tego ze Zgierza po skatowaniu zakpoali żywcem a tego z ŁOBZA dobili podrzynając mu gardło . Dalej już jest identycznie . Właściciel psa prosi kolegę by ten go zabił . Identyczne sprawy ale wyroki różne . W Zgierzu pódą obaj za kraty , zapłacą grzywnę za schronisko , będą w nim pracować , na 10 lat mają zakaz posiadania zwierząt . Właściciel posiedzi pół roku , jego kolega rok . To w Zgierzu . A w łobzie właściciel dostał zawiasy a jego kolega też chyba rok . Czyli Łobeski sąd dał dupy !!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! gb
Oprawcy psa Promyka pójdą za kraty! A w Łobzie za to samo tylko zawiasy z ta różnicą że ten pies zyje a ten z łobza-Dalna ----nie !!!!!!!!!!!!!!!!! Czyli różne sądy różne wyroki choć ten sam paragraf !!!!!!!!!!!!!!!!!!
15, godz. 13:21 / aktualizacja 31.07.2015, godz. 13:21
Pies Promyk zdecydowanie nie zasłużył na to, co go spotkało! Psiak został brutalnie skatowany i zakopany w worku żywcem. Udało się odnaleźc oprawców Pormyka. Był nim jego opiekun Jerzy R., który zlecił pozbycie się psa i Ryszard B., który psiaka pobił i zakopał. W czwartek, 30 lipca Sąd Rejonowy w Zgierzu skazał obu mężczyzn karą bezwzględnego więzienia.
Pies Promyk był spokojnym, młodym psiakiem. Niestety spotkała go okropna krzywda ze strony człowieka i to na dodatek swojego właściciela. Otóż Jerzy R. zlecił swojemu znajomemu pozbycie się psiaka. Ryszard B. brutalnie skatował Promyka. Tak mocno uderzał go w głowę, że zwierzakowi wypadła gałka oczna. Następnie wrzucił psiaka do worka foliowego i zakopał żywcem. Promyk ocalał dzięki przechodniom, których zaniepokoiła rozkopana ziemia. Wtedy ledwo żywego psa odkopana. Podczas gdy zwierze dochodziło do siebie udało się odnaleźć oprawców i postawiono im zarzuty znęcania się nad psem ze szczególnym okrucieństwem. Wczoraj, 30 lipca Sąd Rejonowy w Zgierzu wydał wyrok w sprawie. Uznał obu mężczyzn winnymi i skazał ich na karę bezwzględnego więzienia. Właściciel Promyka pójdzie siedzieć na 6 miesięcy, zaś Ryszard B. na 1 rok. Dodatkowo obaj muszą wpłacić po 1,5 tysiąca złotych na rzecz Towarzystwa Przyjaciół Zwierząt „Arkadia” w Głownie. Oprawcy dostali zakaz posiadania zwierząt na okres 10 lat.
Witajcie w klubie samobójców
Dodano: 31.07.2015 [22:45]
foto: GP
Argument Bronisława Komorowskiego, że ustawa o in vitro to odpowiedź na kryzys demograficzny, jest na porównywalnym poziomie jak jego znajomość ortografii. Podpisana przez ustępującego prezydenta ustawa jest sprzeczna z polskim prawem (m.in. z ustawą o ochronie życia), wprowadza zamęt pojęciowy, a w konsekwencji godzi w postawę szacunku do życia. Żadna refundacja głęboko niemoralnego i bardzo kosztownego zabiegu ani inna techniczna sztuczka nie zatrzymają spadku urodzeń. U źródeł katastrofy demograficznej są przede wszystkim zmiany światopoglądowe. Kryzys dzietności to przede wszystkim problem kulturowy, rozgrywający się w sferze mentalności i moralności. Mówiąc krótko: to potężny kryzys wartości. Dramat kurczącej się i starzejącej populacji (o czym pisałem w ubiegłym tygodniu) dotyczy nie tylko Polski. Niezależnie od poziomu rozwoju gospodarczego czy zamożności większość państw zamieszkanych przez ludzi białej rasy, a także Chiny, Korea czy Japonia, stoją wobec niebezpieczeństwa zagłady. Statystyki pokazują, że prawie 80 proc. ludzi na naszym globie ma mniej niż dwójkę dzieci. Oznacza to, że wskaźnik urodzeń jest poniżej zastępowalności pokoleń. Mówiąc dosadniej: kraje te zaczęły wymierać. Przyrost notuje tylko czarna Afryka i część społeczeństw muzułmańskich. To właśnie tam przychodzi na świat już 90 proc. wszystkich noworodków. Dramatycznego spadku populacji Europy Zachodniej jeszcze nie widać tylko dlatego, że jest on maskowany napływem imigrantów i wydłużającym się wiekiem rdzennej ludności. We Francji polityczna poprawność nie pozwala publikować wskaźników urodzeń uwzględniających pochodzenie rasowe, ale przy odrobinie wysiłku można znaleźć statystyki pośrednio pokazujące, jak wygląda struktura rasowa nowo narodzonych obywateli. Tamtejsze ministerstwo zdrowia publikuje wyniki badań przesiewowych noworodków dotyczące występowania choroby zwanej niedokrwistością sierpowatą. Ten specyficzny rodzaj anemii nie występuje u rdzennych Europejczyków. Z pewną regularnością notowany jest u mieszkańców Afryki i Azji. Badania prowadzone w regionie Paryża pokazują, że w 2005 r. dotyczył on 54 proc. niemowląt, w 2010 r. już 60 proc., a dziś osiąga wskaźnik 70 proc. Podobnie jest w Lyonie, Marsylii i w wielu innych francuskich miastach. Tam już ponad połowa dzieci jest kolorowa. Ten sam problem, choć z różnym nasileniem, występuje na Wyspach Brytyjskich, w Skandynawii, w krajach Beneluksu i w Niemczech. W niektórych miastach Zagłębia Ruhry już 70 proc. uczniów w szkołach stanowią dzieci imigrantów spoza Europy: Kurdów, Libańczyków, Arabów. W USA w 2012 r. pierwszy raz w historii liczba urodzonych dzieci niebiałych przeważyła nad liczbą urodzonych dzieci białych. Ciekawa sytuacja jest w Kazachstanie, gdzie po latach rosyjskiej i sowieckiej polityki eksterminacyjnej Kazachowie stanowili mniejszość (około 45 proc.). Spadek urodzeń u ludności rosyjskiej sprawił, że dziś rdzenni mieszkańcy, u których przeważają liczne rodziny, stanowią 70 proc. populacji (a stało się to w ciągu jednego pokolenia), odzyskując w ten sposób ojczyznę. Z problemem demograficznym borykają się kraje Dalekiego Wschodu. W miastach chińskich kobiety rodzą statystycznie poniżej 1 dziecka. Na wsi współczynnik dzietności jest wyższy, bliski 1,7, ale i tam liczba ludności szybko spada z powodu migracji do miast, gdzie mieszka już większość Chińczyków. Bez względu na położenie geograficzne i zamożność wszędzie tam, gdzie rozpowszechniły się antykoncepcja i mentalność aborcyjna, społeczeństwo wymiera. Wszelkie doraźne zabiegi polityków, by odwrócić ten trend, są nieskuteczne. Nie lekceważąc roli, jaką może mieć odpowiedzialna polityka prorodzinna, kwestie finansowe to zaledwie szczegół. Bo to nie ekonomia, lecz światopogląd – czyli tradycja, religia i kultura – może sprawić, by chciało nam się żyć. To on decyduje, że chcemy lub nie chcemy mieć dzieci.
hahahaaaa
Z cyklu fraszki apolityczne. Emotikon tongue
Moda.
Zapisujcie się do PiS-u,
Wraca moda na hippisów.
Oni zmieniają cały świat,
I tak będzie gówno wart.
J. Sabat.
Wraca moda na hippisów.
Oni zmieniają cały świat,
I tak będzie gówno wart.
J. Sabat.
4 MIESIĄCE TEMU Dlaczego się całujemy?
Pocałunek – połączenie się ust dwojga osób. Przeciętna osoba spędzi 20160 minut swojego życia całując. Według Księgi Rekordów Guinessa, najdłuższy pocałunek trwał 58 godzin, 35 minut i 58 sekund. Ale dlaczego właściwie się całujemy?
Na pierwszy rzut oka, stykanie własnych ust po to aby się pocałować, wydaje się być kompletnie pozbawione sensu. Co prawda, sam akt pocałunku może symbolizować zgodę, szacunek, namiętność czy miłość, ale kiedy dwie istoty ludzkie po raz pierwszy się pocałowały, nie było to dla nich dość obrzydliwe?
Przytoczmy najpierw kilka faktów:
- Całowanie się sprawia nam przyjemność i jest dobre dla naszego zdrowia.
- Jeden pocałunek spala około 2-3 kalorie na minutę oraz powoduje wydzielanie endorfin, a także adrenaliny, która powoduje, że serce zaczyna nam szybciej bić.
- Całowanie się powiązane jest z redukcją złego cholesterolu oraz stresu.
Ale wszystkie te rzeczy z pewnością nie powstały przez przypadek. Dlaczego nasze ciało działa w ten sposób, kiedy połączymy usta z inną osobą?
Psychologia ewolucyjna ma na to odpowiedź – jedzenie. To co dzisiaj nazywamy całowaniem jest pozostałością po karmieniu potomstwa, kiedy przeżute przez rodzica jedzenie trafiało prosto z jego ust, do ust dziecka. Do dzisiaj ptaki, jak również niektóre naczelne, wciąż w ten sposób karmią młode.
Karmienie prosto z ust sprawia, że wymieniając się śliną, wymieniamy się również patogenami, co zwiększa odporność potomstwa. Dodatkowo w ten sposób przekazujemy składniki odżywcze – węglowodany, białka, żelazo oraz cynk, które nie zawsze są obecne w mleku matki. Ślina dorosłego pomaga też wstępnie przetrawić pokarm, sprawiając, że witaminy takie jak B-12 są łatwiejsze do przyswojenia. Tak więc zwieranie ust od dawna jest powiązane z intymnością, zaufaniem i bliskością.Twoja ślina zawiera informację o tym kim jesteś, o stanie Twojego zdrowia, a błony śluzowe w naszych ustach pozwalają na detekcję hormonów (np. testosteronu), co sprawia, że całowanie jest pewnego rodzaju “wstępnym smakowaniem” potencjalnego partnera. Dobry pocałunek może być biologiczną wskazówką na to, że osoba, którą właśnie całujesz, będzie dla Ciebie idealna. Nasi przodkowie, którzy czerpali przyjemność z całowania i robili to częściej niż inni, podejmowali lepsze decyzje dobierając partnerów, skutkiem czego ich potomstwo było bardziej liczne. W wyniku tego całowanie stało się normą i wreszcie powstaliśmy my – ludzie, którzy lubią się całować.
PACJENCI ROSENHANA – JAK ŁATWO ZOSTAĆ SCHIZOFRENIKIEM
„Zdrowy w chorym otoczeniu” – tak brzmiał tytuł pracy prof. Rosenhana, opublikowanej w magazynie naukowym „Science”. Mowa w niej o ośmiu uczestnikach niebywałego dotąd eksperymentu, który po opublikowaniu nieźle wstrząsnął psychiatrią.
Prof. David Rosenhan był amerykańskim profesorem psychologii na Uniwersytecie Stanford i już w 1968 roku jako 40-latek zadał sobie pytanie, czy rzeczywiście istnieje różnica pomiędzy byciem ,,normalnym” i kimś potocznie nazywanym ,,wariatem”. Aby poszukać odpowiedzi na to pytanie zorganizował on 4-letnie badania, które przeszły do historii psychologii, jako „Eksperyment Rosenhana”. W tej iście detektywistycznej pracy towarzyszyło mu 7 osób (czterech mężczyzn i trzy kobiety): trzech psychologów, jeden lekarz pediatra, student psychologii, malarz i gospodyni domowa. Francuski filozof Michel Foucault po zakończeniu badań życzył Rosenhanowi ,,Nagrody Nobla za humor naukowy”…
Plan Rosenhana wydawał się w miarę prosty i miał odpowiedzieć na pytanie, jak długo psychiatria będzie potrzebowała aby orzec, że w przypadku tej ósemki ma do czynienia z ,,normalnymi” ludźmi, którzy faktycznie nigdy wcześniej nie mieli żadnych form tzw. zaburzeń psychicznych. ,,To pytanie nie jest ani niepotrzebne, ani zwariowane” napisze on później we wspomnianej publikacji. ,,Nawet jeżeli jesteśmy osobiście przekonani, że potrafimy rozgraniczyć, co jest normalne, a co nienormalne, to nie ma na to przekonywujących dowodów.”
Co prawda Księga Diagnostyczna (DSM) Zjednoczenia Psychiatrów Amerykańskich dzieli pacjentów na kategorie według symptomów, co ma umożliwić odróżnienie osoby zdrowej od ,,chorej psychicznie”, ale w Rosenhanie pojawiło i umocniło się zwątpienie w sens tak stawianych diagnoz. Stwierdził on, że ,,choroba psychiczna” nie jest diagnozowana na bazie obiektywnych symptomów, a na subiektywnym postrzeganiu ,,pacjenta” przez obserwującego lekarza. Wierzył, że do rozjaśnienia problemu przyczyni się właśnie jego eksperyment, w którym sprawdzone będzie, czy ludzie nigdy nie cierpiący na żadne ,,choroby psychiczne” zostaną w szpitalu rozpoznane, jako zdrowe i jeśli tak, to na jakiej zasadzie to się odbędzie.
Przygotowania do eksperymentu
Wyglądały zawsze tak samo: pan profesor oraz współuczestnicy projektu przez kilka dni nie myli zębów, panowie się nie golili, następnie pseudopacjenci ubierali się w nieco przybrudzone ciuchy, pod fałszywym nazwiskiem umawiali telefonicznie z wybraną kliniką psychiatryczną i krótko po tym pojawiali się tam twierdząc podczas przyjęcia, że… słyszą głosy. Było to oczywiście nieprawdą, tak jak nieprawdziwe były podane przez nich nazwiska i zawody. Mało tego, nawet opisywane przez pseudopacjentów ,,głosy” nie miały odniesienia do znanych w psychiatrii opisów, gdyż nie ma głosów ,,pustych”, ,próżnych” i ,,głuchych”, jak to z premedytacją przedstawili uczestnicy eksperymentu w pierwszej rozmowie z lekarzem…
Po diagnozie, która w siedmiu przypadkach brzmiała ,,schizofrenia”, a w jednym ,,zespół depresyjno-maniakalny”, nasi ,,pacjenci” zaczynali zachowywać się już tak, jak na co dzień w normalnym życiu, o głosach więcej nie wspominali, przestrzegali regulaminu, byli kooperatywni wobec lekarzy i personelu oraz mili i rzeczowi w swoich wypowiedziach. Ich zadaniem było przecież jak najszybsze przekonanie lekarzy i personelu szpitalnego o swoim zdrowiu psychicznym i wyjście z kliniki bez pomocy z zewnątrz.
Jak się szybko okazało ich wzorowe zachowanie nie zmieniło niestety postaci rzeczy, a raz wypowiedziana diagnoza okazała się już nieodłączną i stygmatyzującą etykietą pacjenta. Naukowcy z niepokojem obserwowali nagminnie pojawiającą się psychiczną i fizyczną brutalność personelu wobec hospitalizowanych. Eksperyment okazał się więc już w początkowej fazie bardzo niebezpieczny, przez co część jego uczestników poczuła wyraźny strach ,,przed pobiciem lub gwałtem”. W efekcie tych pierwszych doświadczeń do projektu dokooptowano prawnika, z którym ustalono plan ewentualnego działania na wypadek okaleczenia lub śmierci któregoś z uczestników eksperymentu i dopiero wtedy grupa ,,ruszyła” na kolejne kliniki. Ogólnie eksperyment przeprowadzono w 12 szpitalach, po części tych starszych, o ściśle konwencjonalnym podejściu do ,,pacjenta”, a po części w nowoczesnych, nastawionych badawczo.
Nikogo nie rozpoznano, jako zdrowego
A pobyt w szpitalach psychiatrycznych trwał średnio blisko 3 tygodnie (od 7 do 52 dni). W czasie eksperymentu pseudopacjenci otrzymali 2100 różnych leków antypsychotycznych, które po kryjomu wypluwali; były to różne preparaty na za każdym razem te same objawy. Grupie badaczy aż niewiarygodny wydawał się fakt braku zainteresowania ze strony lekarzy i personelu, którzy ,,przechodzą koło człowieka, jakby go nie było”. Okazało się, że po raz wypowiedzianej diagnozie nikt już nie traktuje pacjenta, jak człowieka, a jego zachowania, jakie by nie były, będą już zawsze odbierane, jako symptom ,,choroby psychicznej”. Notatki na przykład, które początkowo nasi pseudopacjenci robili w tajemnicy i szmuglowali poza szpital, już po krótkim czasie mogły być czynione bez kamuflażu, gdyż ani lekarze, ani obsługa szpitala się tym nie interesowali. Z raportów szpitalnych wynikało później, że ciągłe prowadzenie notatek było jednym z symptomów choroby psychicznej.
Nie wyjdziesz, aż się nie przyznasz!
Rosenhan w swoim eksperymencie podkreśla szczególny problem władzy psychiatrii nad ,,pacjentem”. Zdiagnozowanie u pseudopacjentów (w jednej rozmowie!) ,,schizofrenii” oznaczało nieuchronne zaszufladkowanie ich, utratę podstawowych praw i od tego momentu nie tylko każde ich (bądź co bądź normalne) zachowanie było interpretowane już, jako choroba, ale do diagnozy dopasowywany był cały ich życiorys! Jeden z uczestników eksperymentu odnotował pół żartem pół serio, że w klinice miał poczucie ,,bycia niewidzialnym”, gdyż statystycznie 71 proc. psychiatrów i 88 proc. sióstr i sanitariuszy w ogóle nie reagowało na proste pytania, które zadawał im w ciągu dnia, jako ,,pacjent”, a jeśli była jakakolwiek reakcja to wyglądało to tak, jak w poniższym przykładzie:
Pacjent: Przepraszam, panie doktorze… Mógłby mi pan powiedzieć, kiedy będę mógł skorzystać z możliwości spaceru w ogrodzie? Lekarz: Dzień dobry Dave. Jak się pan dzisiaj czuje? (Lekarz odchodzi nie czekając na odpowiedź…)
Samo wyjście ze szpitala psychiatrycznego okazało się w każdym przypadku niemożliwe bez przyznania się ,,pacjenta” do tego, że… jest chory. Dopiero po takim określeniu się nasi pseudopacjenci opuszczali szpitale. Dodajmy tylko, iż nie, jako ,,zdrowi”, ale ze zdiagnozowaną ,,schizofrenią w remisji” (czyli zaleczoną na pewien czas)…
Wielkie oburzenie psychiatrii konwencjonalnej
Jakie wybuchło po upublicznieniu badań Rosenhana przyniosło za sobą niespodziewanie drugą fazę eksperymentu, przy czym pierwsza jego część została odrzucona przez rozzłoszczonych psychiatrów, jako ,,wybrakowana metodycznie”. Dyrekcja jednego ze szpitali psychiatrycznych stwierdziła wtedy w debacie publicznej, że ,,w naszej klinice coś takiego nie mogłoby mieć miejsca”, na co Rosenhan odpowiedział eleganckim wyzwaniem na pojedynek obiecując, że na przestrzeni następnych 3 miesięcy wyśle tam swoich pseudopacjentów.
Trzy miesiące później, kiedy doszło do weryfikacji drugiej fazy „Eksperymentu Rosenhana” okazało się, że wyzwany na pojedynek szpital ze 193 ogólnie przyjętych w tym czasie pacjentów określił 41, jako podejrzanych o bycie pseudopacjentami Rosenhana i kolejnych 42, jako zdemaskowanych pseudopacjentów. Tylko, że druga faza projektu prof. Rosenhana polegała na tym, jak się okazało, że… nikogo tam nie wysłał…
Subskrybuj:
Posty (Atom)