Napisał: Jacek Radzikowski | sobota, 25 czerwca 2016 10:38
Po wygranej zwolenników tzw. Brexiitu jedno jest pewne: albo Unia Europejska zostanie radykalnie zreformowana, albo się rozpadnie. Jeżeli jednak na najwyższych eurostołkach zasiadać będą nadal takie osoby jak Juncker, Schulz czy pani Mogherini, to bardziej prawdopodobny jest ten drugi scenariusz.
Wyjście Wielkiej Brytanii z Unii, wbrew radosnym reakcjom części polskich narodowców, dla Polski i Polaków jest raczej niekorzystne, na co jeszcze przed referendum zwracało uwagę wielu polityków i komentatorów. Raz, że Brytyjczycy wkładali do unijnej kasy dużo pieniędzy. Dwa, że nieciekawie może na skutek Brexitu rysować się przyszłość naszych emigrantów (swego czasu ich powrót do kraju zapowiadał sam Donald Tusk, ale nie miał wtedy na myśli tego, że ich los na wyspach się pogorszy). O tych dwóch "problemach" z Brexitem wspominał w rozmowie z naszym portalem Leszek Miller. Były szef SLD nie powiedział o tym, o czym przypomniał z kolei Janusz Korwin-Mikke: brytyjski głos mógłby pomóc w torpedowaniu wielu unijnych absurdów. Teraz go zabraknie, co nie tylko zwiększy dominację Niemiec we Wspólnocie (a to dla Polski korzystne być nie może), ale także pozwoli na jeszcze większe rozpasanie unijnym oszołomom pokroju Jeana-Claude'a Junckera czy Martina Schulza.
To właśnie ci dwaj "dżentelmeni", postaci dla obecnej Unii symboliczne, w dużej mierze (wraz z Angelą Merkel, która sprowadziła do Europy mrowie imigrantów) odpowiadają za antyunijną postawę Brytyjczyków. Dochodzi to tego oczywiście wierny Merkel "prezydent Europy" Tusk, czy groteskowa osoba płaczącej po zamachach "szefowej unijnej dyplomacji" Federiki Mogherini. Nie bez znaczenia dla wyspiarzy były też z pewnością nieudolne rządy Polski, Rumunii czy Węgier, których marna polityka skłoniła setki tysięcy ludzi do wyjazdu do Anglii czy Szkocji w poszukiwaniu pracy. Niemniej jednak przerost biurokracji, wtrącanie się w niemal każdy aspekt życia narodów i arogancja unijnych oficjeli musiały z pewnością dawać się we znaki Brytyjczykom (tak jak i dają się innym europejskim nacjom) i na pewno to właśnie one skłoniły wielu wyspiarzy do postawienia krzyżyka przy słowie "leave".
Trzeba być strasznie naiwnym, aby wierzyć, że taki Juncker czy Schulz sięgną po rozum do głowy. Ludzie z unijnej wierchuszki już dawno temu oderwali się od rzeczywistości i nawet zimny prysznic w postaci Brexitu nie będzie w stanie ich ocucić. Wystarczy zresztą popatrzeć na ich zachowanie po ogłoszeniu wyników referendum, żeby stracić wszelkie złudzenia (jeśli ktoś takowe miał). Po sukcesie brytyjskich eurosceptyków z pewnością rozochocą się zwolennicy opuszczenia Unii w innych krajach wspólnoty. Głos w tej sprawie zabrała już choćby szefowa francuskich nacjonalistów Marine Le Pen. Jeśli na czele UE nadal stać będą osoby, które zamiast zajmować się problemem z imigrantami, bezpieczeństwem, czy uciekającą ze wspólnoty Wielką Brytanią, wolały wymyślać kolejne chore regulacje i pochylać się nad stanem demokracji w Polsce i na Węgrzech, to wyniki ewentualnych referendów w kolejnych krajach mogą wszelkiej maści euroentuzjastów nieprzyjemnie zaskoczyć. Unia zwyczajnie się rozpadnie. Ale po takiej UE, z Junckerem, Schulzem, Tuskiem i szarogęszącą się Merkel nie ma co płakać. Szkoda łez na przerośniętego rakiem biurokracji i zdominowanego przez zaślepionych "postępem" lewaków molocha. Z drugiej strony – szkoda otwartych granic i rynków. Szkoda zdrowej gospodarczej współpracy. Unia powinna wrócić do korzeni. To dla niej jedyna szansa. Tego z obecnymi jej włodarzami jednak na pewno nie zrobi. Albo wszelkie Junckery, Schulze i Tuski szybko odejdą ze swoich stanowisk, albo staną się grabarzami wspólnoty, którą tak bardzo kochają. Problem w tym, że oni tego raczej nigdy nie zrozumieją...
Jacek Radzikowski
Fot. euranet_plus/Wikimedia
Jacek Radzikowski
Fot. euranet_plus/Wikimedia
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz