2017/06/21

Więził żonę w piwnicy, gwałcił i "dzielił się" nią z kolegami. Sąd wydał wyrok. Surowy (http://www.tvn24.pl)

                     Wtrącił ją do ciemnej piwnicy, ręce związał sznurkiem. Kiedy przynosił jej w metalowej misce ochłapy, wiedziała, że zgwałci ją, jak tylko zje. Mariusz Sz. urządził swojej żonie piekło na ziemi. Dwóch córeczek też nie oszczędził. Po kilku latach od tych dramatycznych wydarzeń sąd wydał wyrok w sprawie okrutnego kata rodziny. W więzieniu ma spędzić najbliższe 25 lat. Bała się, zniosła wiele upokorzeń. Na tę chwilę czekała pięć lat. O pięć za długo. W środę Sąd Okręgowy w Gdańsku wydał wyrok w sprawie Mariusza Sz., który zdaniem śledczych brutalnie znęcał się psychicznie i fizycznie nad swoją żoną oraz dziećmi. Został skazany na 25 lat pozbawienia wolności. Przez niemal dwa lata więził żonę w piwnicy. Głodził ją, bił, krępował jej ręce i gwałcił. Przed sądem odpowiadał łącznie za siedem przestępstw. Mariusz Sz. nigdy nie przyznał się do winy. Prokuratorowi przedstawił własną wersję zdarzeń. Jaką? Nie wiadomo. Sprawa toczy się za zamkniętymi drzwiami. Trwa odczytywanie uzasadnienia.  Mężczyzna będzie mógł się starać o warunkowe zwolnienie po odbyciu trzech czwartych kary. "To jest twój pokój. Masz na co zasłużyłaś" Najpierw zapewniał, że ją kocha, potem zamienił jej życie w koszmar. Ten koszmar opisała Katarzyna Włodkowska w "Dużym Formacie". Według autorki reportażu, Mariusz Sz. był bardziej okrutny niż niesławny Josef Fritzl (Austriak, który przez 24 lata więził i gwałcił swoją córkę - przyp. red.). Pierwszy raz uderzył Ewę w twarz niespełna tydzień po ślubie. Bo chciała odwiedzić swoją matkę, która była przeciwna temu małżeństwu. Miły elegancik - jak myślała o nim Ewa - zupełnie nie przekonywał jej matki. "Zabrał 13-latkę na spacer i zgwałcił". Stanie przed sądem Wkrótce na... czytaj dalej » Gdy po raz pierwszy Ewa zaszła w ciążę, liczyła, że mąż się opamięta. Ale on bił mocniej. I pił. Ze swoją matką i rodzeństwem. Chciała odejść, ale on obiecywał, że się zmieni. W 2008 r. na świat przyszła ich druga córka. Rok po jej narodzinach, Mariusz Sz. zabronił żonie jeść. Po miesiącu nie wytrzymuje i pyta podniesionym głosem, dlaczego nie może zjeść ze wszystkimi. Mirek zrywa się, chwyta ją za włosy i rzuca na podłogę. Kobieta odzyskuje przytomność w ciemnej, zamkniętej na kłódkę piwnicy. Krzyczy i płacze, żeby ją wypuścił.  A on: To jest teraz twój pokój. Masz na co zasłużyłaś. Umówiła się na spotkanie, uwięzili ją w garażu i gwałcili. Ruszył proces Nawet 25 lat... Śpi na betonie, przykrywa czym popadnie. W piwnicy nie ma toalety. Jest szczur, któremu jest wdzięczna, bo zjada myszy. Nawet go nazywa. Fo. O mężu, w reportażu, najpierw mówi Mariusz, potem pan.  Ciemność jest najgorsza, bo to znak, że on zaraz zejdzie. Przyniesie metalową miskę z chlebem nasączonym wodą, popatrzy jak je, a potem ją zgwałci. Z czasem zacznie jej wiązać ręce sznurkiem i każe jeść na kolanach. Czasem mężczyzna wypuszczał żonę z piwnicy. Jak pisze Włodkowska, tylko na "specjalne" okazje. Kiedy w domu pojawiali się goście, Ewa miała udawać, że wszystko jest w najlepszym porządku. Udręczona kobieta posłusznie milczała, mąż groził, że ją zabije. A ona bała się, że jak ucieknie, z zemsty na niej zabije jej córkę, tę drugą, której nigdy nie chciał. Raz Mariusz Sz. "odwiedził" żonę. Byli z nim koledzy. Pijani mężczyźni zarzucili jej na głowę worek, ręce i nogi przywiązali do haków. Potem wielokrotnie ją zgwałcili. Mariusz Sz. skasował potem od kolegów po 20 złotych, opisuje dziennikarka. "Co w domu, to w domu" Żona Sz. uciekła dopiero pod koniec grudniu 2010 r. Po dwóch latach w piwnicy. O pomoc poprosiła matkę i brata. Zabrała ze sobą też dzieci. O gehennie, którą przeżywała Ewa, najprawdopodobniej wiedziała matka mężczyzny i jego rodzeństwo. Rodzina jej męża mieszkała zaledwie 30 kroków od ich domu.  - Teściowa przychodziła do piwnicy (...). Wielokrotnie widziała moje potłuczone uda. Kilka razy prosiłam ją o pomoc. Odpowiadała, że siniaki z ud znikną - powiedziała Ewa dziennikarce. 77-latka nie zrobiła nic, by pomóc uwięzionej kobiecie. Kiedy reporterka spytała ją, dlaczego nie reagowała, usłyszała tylko, że "tutaj nie dzwoni się na policję, a co w domu, to w domu". Krewni Sz. nie wyciągnęli pomocnej dłoni nawet do dzieci. Czyżby "nie zauważyli" trudno zmywalnych śladów po czarnej taśmie na ich buziach? "Tata robił mi dużo krzywdy. On mnie kleił buzię, wiązał ręce od tyłu i nogi (...). Bałam się wtedy mówić i teraz też się boję" - napisała w zeszycie najmłodsza córka Ewy. "Decyzje były nieuzasadnione" Oprócz ogromu zła, jaki spotkał tę kobietę i jej dzieci, równie poruszająca wydaje się bierność prokuratury, która trzy razy umorzyła postępowanie. Mimo obszernych zeznań samej pokrzywdzonej, jak i jej dzieci, śledczy nie znaleźli powodu, by pociągnąć jej męża do odpowiedzialności. W latach 2011-2013 Prokuratura Rejonowa w Pucku trzykrotnie podejmowała decyzje o umorzeniu tego śledztwa. Odrzucała też kolejne zażalenia pokrzywdzonej. Zupełnie jakby śledczy nie wierzyli ofierze. Sprawą zajmowali się asesor Małgorzata K. oraz zastępca prokuratora rejonowego w Pucku Bartłomiej K. Oboje nie pracują już w prokuraturze. Na polecenie ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry Prokuratura Krajowa sprawdzi, czy są "winni przekroczenia uprawnień i niedopełnienia obowiązków".  - Z analizy akt sprawy wynika, że decyzje zapadały przedwcześnie i były nieuzasadnione - podała po publikacji w "Dużym Formacie" Prokuratura Krajowa. (http://www.tvn24.pl)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz