W lipcu 2013 roku sześcioletni chłopiec bawił się na wydmie przy brzegu jeziora Michigan. Nagle zniknął pod piaskiem. Znalazł się w głębokiej jamie, której w ogóle tam nie powinno być.
Mały chłopiec o imieniu Nathan biwakował z rodzicami w parku nad jeziorem Michigan. W pewnym momencie rodzice "zobaczyli w piasku mniej więcej 30-centymetrowy otwór jakiegoś tunelu, który ginął w ciemnościach. Z wnętrza było słychać płacz chłopca. Zaczęli gorączkowo kopać i odgarniać piasek, ale nie byli w stanie powiększyć dziury, a co gorsza - piasek zaczął się obsuwać i ją zasypywać" - przytacza szczegóły sytuacji gazeta.
Chłopca udało się uratować po kilkugodzinnej akcji, do której trzeba było użyć ciężkiego sprzętu. Jednak to nie koniec historii. Do dzisiaj geologowie głowią się nad tajemnicą pojawienia się wydmy w tamtym miejscu. "W tej wydmie nie powinno być jam, kominów ani tuneli" - przypomina "Gazeta Wyborcza". Geologiczna wiedza prof. Erin Argyilan - która była świadkiem wydarzenia - kazała twierdzić, że taka jama w ogóle nie powinna istnieć.
Na wszelki wypadek park został zamknięty dla zwykłych zwiedzających. Mogą go odwiedzać tylko naukowcy, którzy ciągle próbują rozwikłać tę zagadkę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz