Pyskówka między dwoma celebrytami jest ważniejsza niż np. sprzedaż przez rząd ostatnich polskich instytucji finasowych – PZU i PKO BP. Ludzie są w stanie dostrzec niebezpieczeństwo jedynie wtedy, gdy groźne konsekwencje następują bardzo szybko. Wiedzą, że gwałtowna burza wymaga zamknięcia okien, opady śniegu – wymiany opon na zimowe. Ci sami ludzie głosują na polityków zadłużających kraj na rzecz bieżącej konsumpcji, bo konsekwencje tych praktyk są odroczone w czasie. Nieuchronne bankructwo państwa, czyli kataklizm na razie niewidoczny, dopadnie następne pokolenia.
Ale jest poważniejszy problem niż zadłużenie państwa, choć pośrednio z tym związany. Opisując zamykanie kolejnych szkół, media przekierowują uwagę raczej na problem bezrobocia nauczycieli. Widok opustoszałych klas, placów zabaw, pustych boisk czy topniejąca garstka ministrantów przy ołtarzu nie wywołują uczucia gwałtownego lęku. A powinny. Polska znajduje się w stanie poważnej depresji ludnościowej. Katastrofa demograficzna przyspiesza. Utrzymujący się od wielu lat współczynnik urodzeń ok. 1,2 dziecka na kobietę jest znacznie poniżej wskaźnika zastępowalności pokoleń (min. 2,2). Nic nie wskazuje, by ten trend miał się odwrócić. Wprawdzie w ogólnym bilansie ludnościowym malejąca liczba urodzeń trochę rekompensowana jest coraz dłuższym życiem starców, ale w niczym to nie poprawia sytuacji, a nawet ją pogarsza, jeśli wziąć pod uwagę miliardy, którymi budżet musi zasilać fundusz emerytalny. Skąd brać środki na opiekę zdrowotną i emerytury – to zaledwie jeden z problemów, wobec których staje kurcząca się i starzejąca wspólnota. Można jeszcze wyliczyć wiele innych – zanik popytu, regres na rynku nieruchomości, zastój gospodarczy. Ale jest też coś poważniejszego, choć trudnego do zmierzenia. Depresja demograficzna rodzi depresję psychiczną. Brak potomstwa to utrata witalnego optymizmu, jaki dzieci i młodzi ludzie wnoszą do życia wspólnoty. Pojawienie się dzieci daje energię i motywuje do szczególnego wysiłku rodziców. Rodzi odpowiedzialność, oszczędność, zaradność. Jest kołem zamachowym przedsiębiorczości. Kto miał małe dzieci, pamięta, że gdy zaszła potrzeba, nie wiadomo skąd znajdowały się siły. U źródeł tych wszystkich stanów jest troska i miłość. Tymczasem zachowujemy się tak, jakby nie chciało nam się żyć. Polska wymiera. Nie ma programu odtworzenia populacji. Mało tego. Politycy podejmują działania idące w zupełnie odwrotnym kierunku. Minister zdrowia dopuszcza pigułki wczesnoporonne bez recepty (nawet dla uczennic), a przyjęte ostatnio ustawy, tzw. przemocowa oraz o in vitro, godzą w rodzinę i ochronę życia. Obóz władzy realizuje lewicowo-feministyczny model społeczny, a wszystkie lewicowe społeczeństwa (wspierające feminizm, aborcję, antykoncepcję i homoseksualizm) właśnie wymierają. Dość dzieci, by przetrwać, mają jedynie ludzie religijni, żyjący według nakazów moralności, bazujący na tradycji. W Polsce – zaangażowani katolicy (neokatechumenat), a na świecie wyznawcy religii z tradycją, m.in. muzułmanie, ortodoksyjni żydzi czy radykalni chrześcijanie. Rządzący, promując antykoncepcję, relatywizując ochronę życia, osłabiając znaczenie małżeństwa i rodziny, wydali wojnę tradycyjnym wartościom i religii. Ich zachowanie wobec demograficznej katastrofy można określić krótko: samobójcy albo idioci!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz