BAR PRZY JEZIORZE CZARNYM
Maciej Szymczak
-Dużo dziś wiary, chyba nie narzekasz na brak zajęć, co nie Żabol?
Żabol spojrzał leniwie zza lady baru, mrużąc swoje wielkie wyłupiaste oczy
-Tak , nie narzekam - odparł znudzony manifestacyjnie ziewając.
-Wiesz, nigdy nie byłeś zbyt gadatliwy ,co raczej jest niespotykane u barmanów, a tym bardziej u właścicieli knajp- uśmiechnął sie tryumfalnie niski, barczysty blondyn
-Chcesz pogadać Chevrolet ? To spójrz tam- wskazał okiem niczym kameleon na samotnie siedzącego przy stoliku siwego dziadka
-Nie no Żabka…… przestań....-zaprotestował gwałtownie -z dziadkiem będę gadał? Z chujem na łby sie pozamieniałeś?
-Hej, nie tym tonem szczeniaku!- wielkie wyłupiaste oczy Żabola zaczerwieniały ze wzburzenia- taki cwany jesteś? To czemu z nim nie pogadasz? Wszyscy go unikają, mając za wariata .Taki z ciebie twardziel?!To idź zamień z nim parę słów, może ma więcej do przekazania niż te wszystkie zapijaczone gęby naokoło!
-No co ty Żabol? -spojrzał badawczo na barmana- przecież każdy wie, że to pomyleniec, wszyscy unikają go tu jak ognia….
Spojrzał w stronę :„knajpianego dziwaka” - jak wszyscy go tu nazywali. Piwo leżało na stoliku nietknięte. Starzec od godziny tępo sie w nie wpatrywał, nie wypijając choćby kropli złocistego napoju.
Pedofil, zboczeniec -pomyślał Chevrolet. Po chwili krótkiego namysłu rzekł do barmana:
-Ok Żabko, nie mam dziś przy sobie wiele grosza, wiec pójdę zgadać, ale stawiasz mi kolejkę!
-Umowa stoi -uśmiechnął sie barman, jego twarz przypominała teraz oblicze ropuchy-a jak wysłuchasz jego historii do końca...
-Tylko nie to -przerwał marudząc Chevrolet- nikt nie wytrzymał z nim dłużej niż pięć minut!
-Jeśli tobie sie to uda to przez cały najbliższy weekend pijesz za darmo, ile wlezie!
-Umowa stoi!- rozjaśniała twarz wyrostka
-Umowa stoi!- rozbłysnął blask w wyłupiastych oczach Żabola.
-Szykuj grubą krechę płazie ! –uśmiechnął sie figlarnie -trzymam cie za słowo!.
Kraciasta koszulę wsunął w dżinsy, poczym tanecznym krokiem udał sie w stronę stolika gdzie miejscowy dziwak wpatrywał sie w kufel piwa.
-Cześć -zaczął zalotnie-znaczy CZEŚĆ!- poprawił sie przybierając bardziej męski, zdecydowany ton głosu-jak leci!?
Mężczyzna milczał. Siwe włosy opadały mu niedbale na czoło. Jego wzrok wydawał sie nieobecny, palcem rysował po wierzchu szklanki od piwa .
-Co tam tworzysz kolego? Jakieś piwne szyfry?- odpowiedziała mu cisza
-Em…- chrząknął Chevrolet- właściwie to...właściwie -zastanawiał się, co powiedzieć-jak masz na imię?? -skończył infantylnie czerwieniąc się ze wstydu.
Mężczyzna nic nie odpowiedział. Nadal irytująco bawił się ciężkim szklanym kuflem wypełnionym po brzegi złocistym trunkiem.
Ciężko będzie –pomyślał zrezygnowany- Spojrzał na bladą starczą postać odzianą w zabrudzony kombinezon roboczy .Zauważył, że mężczyzna był wyjątkowo chudy, na drobnej nieforemnej twarzy wyraźnie odznaczały sie żyły ,czyżby żylaki ,ale na czole?!? Siwe włosy niczym nitki ledwo trzymały sie głowy. Im dłużej się mu przyglądał tym bardziej groteskową postacią mu sie wydawał. I nagle olśniło go:
-Hej dziadku ,knajpiany dziwaku, czy jak cię tam zwą, chce wysłuchać twej opowieści.
Wtem zgarbiona starcza postać ożyła momentalnie .Wyprostował sie ukazując pomarszczoną, zmęczona życiem twarz. Fioletowe żyły zaczęły pulsować na czole starca a zeschłe usta nagle nabrały koloru. Opuchnięte powieki rozwarły się szeroko odsłaniając mądre, wiekowe oczy.
-A wiec -zaczął wzdychając jakby doznał uczucia ulgi-stało sie to 50 lat temu, byłem młody ,tak jak ty teraz, góra 20 lat. Byłem zakochany...-zastygł w myślach
Boże, kurwa, będzie mi tu o opowiadał jak do babci cholewki smolił!- pomyślał z obrzydzeniem młodzieniec.
-Ona miała na imię Olga, najpiękniejsza dziewczyna w całej okolicy -kontynuował podniecony-Ba! Najpiękniejsza w całym świecie! Boże cóż to był za anioł, byłem w niej zakochany bez pamięci! -zamilkł rozmarzony starzec
Chevrolet spojrzał zniesmaczony na obserwującego rozmowę rozbawionego Żabola.
-Ciesz sie ciesz ty ropucho, ale gdy wykonam zadanie, to zbańczysz, nie wiesz ile uczciwy polak może wlać w siebie-pomyślał rozgniewany
-Olga!- irytujący ton dziadka wyrwał go z rozmyślań- Olga, ona mnie odrzuciła, nie miałem szans u niej. Załamany wsiadłem na łódkę i popłynąłem na czarcią wyspę nad jeziorem czarnym…
-To te jezioro zaraz za barem? -zapytał udając zaciekawienie.
Starzec nie odpowiedział, niczym w transie kontynuował swa opowieść.
-Miałem ze sobą sznur, chciałem skończyć ze sobą, tam na czarciej wyspie rośnie taki dąb, mówią że ma z 600 lat, mówią że mieszka w nim szatan...-zakrztusił się.Po raz pierwszy tej nocy chwycił kufel i łyknął piwo-więc popłynąłem tam, wciąż myśląc o Oldze, moje życie nie miało sensu, ona była moim światłem, ona...
-Ja pierdolę, długo jeszcze!- niecierpliwił się Chevrolet -takich starych to się powinno normalnie w pewnym wieku poddawać eutanazji. –karcił w myślach swego rozmówcę.
-Gdy znalazłem sie na wyspie-kontynuował dziadek nie bacząc na znużenie towarzysza- to poczułem dziwny zapach, jakby siarki….
Hmmgh…- zaśmiał się pod nosem chłopak
-Tak! Zapach siarki i ognia, ale otumaniony miłością do Olgi nie zważałem na to, usiadłem na plaży i wypaliłem, jak mi sie wtedy zdawało ostatniego papierosa w swoim życiu....
Zaległa cisza. Chevrolet odczekał chwile poczym zniecierpliwiony odrzekł bezczelnie:
-I…!
-I…- starzec jakby był nieobecny - znalazłem sie pod drzewem. Wiesz jak zwą ten stary wiekowy dąb ?-po raz pierwszy zwrócił sie tej nocy z konkretnym pytaniem do chłopaka.
- No jak?! -rzucił cynicznie
- Boruta
Boruta-pomyślał Chevrolet, nie wiedząc czemu obleciał go zimny dreszcz, przez chwile czuł sie zagrożony, jakby coś lub ktoś mu zagrażał.
-A wiec powiedziałem, nie wiedząc czemu : Oto jestem Boruto ,oto jestem duchu przeklęty ,nie mogę mieć za oblubienice Olgi, wiec weź życie parszywe me! - Nie pamiętam co sie działo potem-zamilkł jakby szukając w sobie zatraconych wspomnień -gdy tak wisiałem bezwładnie dusząc sie, próbując złapać oddech, ujrzałem zamazaną postać...
Starzec umilkł przerywając opowieść.
-Iii…- ponaglił tym razem mocno zaciekawiony Chevrolet.
-Znalazłem sie na plaży, obok mnie siedział elegancko ubrany jegomość, ten uśmiech nigdy go nie zapomnę, nienaturalnie szeroki, dosłownie od ucha do ucha...Nieznajomy w końcu przemówił: Wzywałeś mnie Bartoszu, me imię jest tym co to wiekowe drzewo, dam ci Olgę, ale pod pewnym warunkiem...
Starzec ponownie przerwał opowieść
-No co ty kurwa, sklerozę masz czy co?!Co było dalej zaczynam sie wciągać-odparł chłopak bez cienia fałszu w głosie.
-Wyciągnął z eleganckiego płaszcza zwój papieru, kazał mi się podpisać na rogu kartki, gdy to uczyniłem, papier zaczął płonąć, znikając w otchłani nocy. Wtedy Boruta uśmiechnął się, ukazując żółte świńskie kły. Zdjął rękawiczkę ukazując długie pokryte gęstym futrem palce zakończone szponami. Rzekł ceremonialnie: podpisałeś cyrograf, nim nastanie świt Olga będzie twą oblubienicą, do końca swych dni. W zamian za to chcę od ciebie czegoś w zamian. - W tym momencie Diabeł wyciągnął dłoń przed siebie dotykając pazurem mego prawego oka. Pazur ugrzązł w oczodole oślepiając mnie boleśnie. Taką cenę przyszło mi zapłacić czartowi przeklętemu!
-Niesamowite! - kręcił chłopak głową z niedowierzaniem- rzeczywiście coś nie tak z twoim prawym okiem, jak mogłem wcześniej tego nie zauważyć!
-Cokolwiek by się nie wydarzyło trzymaj się z dala od tej piekielnej wyspy, ryzykujesz utratę duszy! -ostrzegł go starzec wstając od stołu.
Bez słowa pożegnania wyszedł z baru.
-Wow! - wydarł się na cała knajpę-to ci dopiero historia!
Zadowolony z siebie chwycił browar w rękę i tryumfalnym krokiem udał sie w stronę baru. Żabol wytrzeszczał oczy na niego, niby płaz łakomy muchy.
-I jak Chevrolet-zapytał podniecony?
-Bomba! -roześmiał się młodzieniec-nalej mi tu teraz Tequili, Gold- oblizał łakomie wargi-do tego sól i cytrynka. Aha i nalej sobie też!
-Dziękuje jaśnie panie- ukłonił się teatralnie barman.
Po chwili tequila znalazła sie na ladzie. Żabol zawiesił swe ciężkie spojrzenie na chłopaku.
-No i ?
-Zdrowie!-obwieścił, po czym stuknął sie z barmanem kieliszkiem. Westchnął wykrzywiając usta, tequila paliła mocno w gardło.
-Teraz napiłbym się naszej polskiej gorzkiej żołądkowej - głupi uśmieszek nie znikał z jego twarzy
-Na litość boską nie trzymaj mnie w napięciu, co ci powiedział ten stary pierdoła? - ponaglił go Żabol stawiając połówkę żołądkowej na ladzie baru
Chevrolet opowiedział dokładnie całą historie dziadka, od czasu do czasu wychylając kolejny kieliszek gorzałki.
-Niesamowite!- skwitował Żabol z niekłamanym zachwytem – Takie opowieści tu mamy w okolicy, no, no… Wiesz co Chevrolet? Mam dla ciebie kolejne wyzwanie. Popłyń tam dzisiaj, za barem, przy pomoście jest przycumowana moja prywatna łódka .Po powrocie zdasz mi relacje. W zmian będziesz mógł pic dowoli kolejny weekend
-Zajebiście, dzisiaj to mam farta, życie jest piękne!
-Aha jak spotkasz Borutę, to pozdrów go ode mnie!
-Co ? - zdziwił sie nie dowierzając słowom barmana-pozdrowić diabła od ciebie?
-No a jak myślisz skąd mam ten bar? Syn tirówki ? W jaki sposób mógłbym sie dorobić takiej hacjendy? -zapytał poważnie .
Dziecinny uśmiech znikł z twarzy blondyna.
-Spoko Chevrolet żartowałem, moja matka była nauczycielką, nie tirówką –zachichotał rechocząc jak ropucha-no hej umowa stoi ? Jak przyjacielu, masz jaja?!Popłyniesz tam dzisiaj?!
Barczysty blondyn splunął za siebie poczym uścisnął dłoń barmana.
-Umowa stoi żabko! Daj mi tylko jakąś flachę na podróż i I paczkę klubowych.
-Nie przeginaj Chevrolet, mówiłem że możesz pić ile chcesz a nie palić, no ale niech ci będzie, masz ćmiki i sajonara!
Chevrolet poprawił koszulę wciskając ją głębiej w spodnie, wziął w dłoń flaszkę i poszedł razem z Żabolem na zaplecze. Po chwili znaleźli się na tyłach baru. Przy małym mostku rybackim unosiła się na falach stara, zapewne pamiętająca czasu PRLU łódka. Noc była lekko chłodna, zwłaszcza jak na lato, na jeziorze zalegała gęsta mgła, mimo to na horyzoncie rysowały sie ciemne kontury czarciej wyspy. Chevrolet poklepał po plecach barmana i wskoczył do łódki. W ręce chwycił stare spróchniałe wiosła, po czym zaczął energicznie wiosłować. Po chwili krótkiego acz intensywnego wysiłku dobił do brzegów tajemniczej jeziornej wyspy. Wyciągnął łódkę na brzeg. Podłoże wyspy było zadziwiająco miękkie, jakby bagniste. Zapalił latarkę i ruszył przed siebie brodząc w błocie. Po chwili jego oczom ukazał sie majestatyczny dąb, był naprawdę imponujących rozmiarów. Zapalił papierosa, przyglądając się drzewu badawczo, jakby spodziewał sie ujrzeć w jego konarach diabła. Wyrzucił niedopałka i łyknął żołądkowej gorzkiej.
- To jak to mówiłeś dziadku? Aa tak… Boruto przybądź, ukaż mi się!- wykrzyknął, śmiejąc się sam z siebie pod nosem.
Wokół panowała cisza, nic oprócz świerszczy nie dało się usłyszeć, no może oprócz stłumionego dudnienia muzyki, które niosło sie przez wodę z knajpy Żabola. Chevrolet wyjął kolejnego klubowego z paczki, po czym teatralnie zwrócił się do drzewa:
-Może zapalisz Boruto?!
-Dzięki, nie palę.
Momentalnie upuścił flaszkę wraz z paczką papierosów. Włosy zjeżyły mu sie na głowie, a w żołądku poczuł mdłości. Trzęsąc się cały powoli obrócił głowę. Jego oczom ukazał się elegancki jegomość. Zacisnął nerwowo powieki, próbując udowodnić sobie, że to, co widzi to tylko zwidy.
-Co jest chłopcze nie przedstawisz mi się? W końcu jesteśmy kulturalnymi ludźmi prawda? - zaśmiał sie nieznajomy odsłaniając żółte świńskie kły.
-Ja , ja, ja, ja, ja...-próbował opanować mowę-ja pierdolę, to niemożliwe!
-Ależ wszystko jest możliwe Chevrolet. Tak na ciebie wołają prawda? Michał Woźniak, urodzony 5 stycznia ‘83 roku, nie mylę się?
Chevrolet cofnął sie dwa kroki w tył, nadal nie mógł opanować nieznośnych drgań ciała. Cały zaczął się pocić, pomimo wysiłków, nie mógł się opanować.
-Myślisz ze trafiłeś tu przypadkiem? - kontynuował Boruta -ciekawość to pierwszy stopień do piekła-zaśmiał sie w niebogłosy, lecz jego śmiech bardziej przypominał kwilenie świni-Widzisz ja żywię się ludzkimi marzeniami, pragnieniami, ty jesteś mym pokarmem chłopcze- ukłonił się ceremonialnie tanecznym krokiem, następując z nogi na nogę.
Chevroletowi odebrało mowę. Czuł sie bezsilny, otępiały, niezdolny zmierzyć sie z zaistniałą sytuacją.
-A więc czego chcesz mój drogi Michale?- w tym momencie oczy diabła zapłonęły niby żywa pochodnia- Kochasz kogoś, pragniesz? A może chcesz fortuny? Może interesuję cię życie playboya, możesz mieć tyle kwiatu, ile tylko zechcesz, możesz zaspokoić swoje najbardziej wyrafinowane żądze seksualne. Wyobraź sobie nowy numer świerszczyka, na okładce niesamowita niewiasta, i wiesz co? Ona jest twoja dopóki się nią nie znudzisz...-przerwał oczekując potwierdzenia.
Chevrolet nadal tkwił w szoku jak zaczarowany.
-A może -próbował dalej Boruta - chcesz sławy, poklasku, wielki aktor, uwielbiany przez tłumy sportowiec, a może gwiazda rocka? No powiedz wreszcie… -zachęcał go diabeł.
-Ja chcę -przełamał się - ja chcę knajpy Żabola, chce jego życia, a jego niech szlag trafi! -skończył nie dowierzając własnym słowom.
-No tak zawiść…- odrzekł diabeł załamując ręce-żadnej finezji, Polak-Katolik, zawistna istota, niechaj sie i tak stanie!- krzyknął, a wiatr nagle przybrał na sile.
Chevrolet ujrzał przed sobą pomięty zwój papieru, czarny diabli pazur wskazał miejsce, pod którym miał złożyć podpis. Nie zastanawiając sie wcale wziął pióro i podpisał się we wskazanym miejscu.
-Dobrze- kontynuował Boruta uradowany-niechaj stanie się! Mam jeden warunek……….
-Jaki? - spytał zdenerwowany chevrolet
-Oddasz mi swą nogę!- zaśmiał się z pogardą, po czym odsłaniając nienaturalnych rozmiarów kły rzucił sie na niego, obalając boleśnie na ziemie. Po krótkiej szamotaninie poczuł nagłe ukłucie tuż nad kolanem.
-AAAAA- krzyknął spanikowany, czuł jak zęby wbijają sie w jego ciało, zdzierając skórę, miażdżąc kości, ból był nie do zniesienia. Zemdlał, wyjąc z cierpienia……….
*****************************
-Jedno piwo kulawy!
Oprzytomniał. Znalazł sie w barze, po drugiej stronie lady, nie tej, co zazwyczaj. Chodził o kulach. Nie miał prawej nogi.
A wiec to wszystko moje! -pomyślał podniecony – to nie sen, odmieniłem swoje życie, tylko ta proteza , co za szajs…….
-To jak szefie, lejesz piwo? -przypomniał się natrętnie klient.
-Zaraz, a gdzie jest Żabol?
-Jaki Żabol? Nie znam takiego?
-No ten, co prowadził tą knajpę przede mną.
-Kulawy? Dobrze sie czujesz? Od 10 lat ty prowadzisz tę budę. Lej piwo i nie pierdol!
-Tylko bez takich synku!- skarcił go uśmiechając się w duchu. Pogwizdując radośnie nalał piwo do kufla.
-Proszę – podał trunek klientowi
Rozejrzał się dookoła, sycąc oczy swą nową posiadłością. Nie interesowało go, czy zaprzedał duszę diabłu, jego życiowe marzenie właśnie się spełniło………
Żabol spojrzał leniwie zza lady baru, mrużąc swoje wielkie wyłupiaste oczy
-Tak , nie narzekam - odparł znudzony manifestacyjnie ziewając.
-Wiesz, nigdy nie byłeś zbyt gadatliwy ,co raczej jest niespotykane u barmanów, a tym bardziej u właścicieli knajp- uśmiechnął sie tryumfalnie niski, barczysty blondyn
-Chcesz pogadać Chevrolet ? To spójrz tam- wskazał okiem niczym kameleon na samotnie siedzącego przy stoliku siwego dziadka
-Nie no Żabka…… przestań....-zaprotestował gwałtownie -z dziadkiem będę gadał? Z chujem na łby sie pozamieniałeś?
-Hej, nie tym tonem szczeniaku!- wielkie wyłupiaste oczy Żabola zaczerwieniały ze wzburzenia- taki cwany jesteś? To czemu z nim nie pogadasz? Wszyscy go unikają, mając za wariata .Taki z ciebie twardziel?!To idź zamień z nim parę słów, może ma więcej do przekazania niż te wszystkie zapijaczone gęby naokoło!
-No co ty Żabol? -spojrzał badawczo na barmana- przecież każdy wie, że to pomyleniec, wszyscy unikają go tu jak ognia….
Spojrzał w stronę :„knajpianego dziwaka” - jak wszyscy go tu nazywali. Piwo leżało na stoliku nietknięte. Starzec od godziny tępo sie w nie wpatrywał, nie wypijając choćby kropli złocistego napoju.
Pedofil, zboczeniec -pomyślał Chevrolet. Po chwili krótkiego namysłu rzekł do barmana:
-Ok Żabko, nie mam dziś przy sobie wiele grosza, wiec pójdę zgadać, ale stawiasz mi kolejkę!
-Umowa stoi -uśmiechnął sie barman, jego twarz przypominała teraz oblicze ropuchy-a jak wysłuchasz jego historii do końca...
-Tylko nie to -przerwał marudząc Chevrolet- nikt nie wytrzymał z nim dłużej niż pięć minut!
-Jeśli tobie sie to uda to przez cały najbliższy weekend pijesz za darmo, ile wlezie!
-Umowa stoi!- rozjaśniała twarz wyrostka
-Umowa stoi!- rozbłysnął blask w wyłupiastych oczach Żabola.
-Szykuj grubą krechę płazie ! –uśmiechnął sie figlarnie -trzymam cie za słowo!.
Kraciasta koszulę wsunął w dżinsy, poczym tanecznym krokiem udał sie w stronę stolika gdzie miejscowy dziwak wpatrywał sie w kufel piwa.
-Cześć -zaczął zalotnie-znaczy CZEŚĆ!- poprawił sie przybierając bardziej męski, zdecydowany ton głosu-jak leci!?
Mężczyzna milczał. Siwe włosy opadały mu niedbale na czoło. Jego wzrok wydawał sie nieobecny, palcem rysował po wierzchu szklanki od piwa .
-Co tam tworzysz kolego? Jakieś piwne szyfry?- odpowiedziała mu cisza
-Em…- chrząknął Chevrolet- właściwie to...właściwie -zastanawiał się, co powiedzieć-jak masz na imię?? -skończył infantylnie czerwieniąc się ze wstydu.
Mężczyzna nic nie odpowiedział. Nadal irytująco bawił się ciężkim szklanym kuflem wypełnionym po brzegi złocistym trunkiem.
Ciężko będzie –pomyślał zrezygnowany- Spojrzał na bladą starczą postać odzianą w zabrudzony kombinezon roboczy .Zauważył, że mężczyzna był wyjątkowo chudy, na drobnej nieforemnej twarzy wyraźnie odznaczały sie żyły ,czyżby żylaki ,ale na czole?!? Siwe włosy niczym nitki ledwo trzymały sie głowy. Im dłużej się mu przyglądał tym bardziej groteskową postacią mu sie wydawał. I nagle olśniło go:
-Hej dziadku ,knajpiany dziwaku, czy jak cię tam zwą, chce wysłuchać twej opowieści.
Wtem zgarbiona starcza postać ożyła momentalnie .Wyprostował sie ukazując pomarszczoną, zmęczona życiem twarz. Fioletowe żyły zaczęły pulsować na czole starca a zeschłe usta nagle nabrały koloru. Opuchnięte powieki rozwarły się szeroko odsłaniając mądre, wiekowe oczy.
-A wiec -zaczął wzdychając jakby doznał uczucia ulgi-stało sie to 50 lat temu, byłem młody ,tak jak ty teraz, góra 20 lat. Byłem zakochany...-zastygł w myślach
Boże, kurwa, będzie mi tu o opowiadał jak do babci cholewki smolił!- pomyślał z obrzydzeniem młodzieniec.
-Ona miała na imię Olga, najpiękniejsza dziewczyna w całej okolicy -kontynuował podniecony-Ba! Najpiękniejsza w całym świecie! Boże cóż to był za anioł, byłem w niej zakochany bez pamięci! -zamilkł rozmarzony starzec
Chevrolet spojrzał zniesmaczony na obserwującego rozmowę rozbawionego Żabola.
-Ciesz sie ciesz ty ropucho, ale gdy wykonam zadanie, to zbańczysz, nie wiesz ile uczciwy polak może wlać w siebie-pomyślał rozgniewany
-Olga!- irytujący ton dziadka wyrwał go z rozmyślań- Olga, ona mnie odrzuciła, nie miałem szans u niej. Załamany wsiadłem na łódkę i popłynąłem na czarcią wyspę nad jeziorem czarnym…
-To te jezioro zaraz za barem? -zapytał udając zaciekawienie.
Starzec nie odpowiedział, niczym w transie kontynuował swa opowieść.
-Miałem ze sobą sznur, chciałem skończyć ze sobą, tam na czarciej wyspie rośnie taki dąb, mówią że ma z 600 lat, mówią że mieszka w nim szatan...-zakrztusił się.Po raz pierwszy tej nocy chwycił kufel i łyknął piwo-więc popłynąłem tam, wciąż myśląc o Oldze, moje życie nie miało sensu, ona była moim światłem, ona...
-Ja pierdolę, długo jeszcze!- niecierpliwił się Chevrolet -takich starych to się powinno normalnie w pewnym wieku poddawać eutanazji. –karcił w myślach swego rozmówcę.
-Gdy znalazłem sie na wyspie-kontynuował dziadek nie bacząc na znużenie towarzysza- to poczułem dziwny zapach, jakby siarki….
Hmmgh…- zaśmiał się pod nosem chłopak
-Tak! Zapach siarki i ognia, ale otumaniony miłością do Olgi nie zważałem na to, usiadłem na plaży i wypaliłem, jak mi sie wtedy zdawało ostatniego papierosa w swoim życiu....
Zaległa cisza. Chevrolet odczekał chwile poczym zniecierpliwiony odrzekł bezczelnie:
-I…!
-I…- starzec jakby był nieobecny - znalazłem sie pod drzewem. Wiesz jak zwą ten stary wiekowy dąb ?-po raz pierwszy zwrócił sie tej nocy z konkretnym pytaniem do chłopaka.
- No jak?! -rzucił cynicznie
- Boruta
Boruta-pomyślał Chevrolet, nie wiedząc czemu obleciał go zimny dreszcz, przez chwile czuł sie zagrożony, jakby coś lub ktoś mu zagrażał.
-A wiec powiedziałem, nie wiedząc czemu : Oto jestem Boruto ,oto jestem duchu przeklęty ,nie mogę mieć za oblubienice Olgi, wiec weź życie parszywe me! - Nie pamiętam co sie działo potem-zamilkł jakby szukając w sobie zatraconych wspomnień -gdy tak wisiałem bezwładnie dusząc sie, próbując złapać oddech, ujrzałem zamazaną postać...
Starzec umilkł przerywając opowieść.
-Iii…- ponaglił tym razem mocno zaciekawiony Chevrolet.
-Znalazłem sie na plaży, obok mnie siedział elegancko ubrany jegomość, ten uśmiech nigdy go nie zapomnę, nienaturalnie szeroki, dosłownie od ucha do ucha...Nieznajomy w końcu przemówił: Wzywałeś mnie Bartoszu, me imię jest tym co to wiekowe drzewo, dam ci Olgę, ale pod pewnym warunkiem...
Starzec ponownie przerwał opowieść
-No co ty kurwa, sklerozę masz czy co?!Co było dalej zaczynam sie wciągać-odparł chłopak bez cienia fałszu w głosie.
-Wyciągnął z eleganckiego płaszcza zwój papieru, kazał mi się podpisać na rogu kartki, gdy to uczyniłem, papier zaczął płonąć, znikając w otchłani nocy. Wtedy Boruta uśmiechnął się, ukazując żółte świńskie kły. Zdjął rękawiczkę ukazując długie pokryte gęstym futrem palce zakończone szponami. Rzekł ceremonialnie: podpisałeś cyrograf, nim nastanie świt Olga będzie twą oblubienicą, do końca swych dni. W zamian za to chcę od ciebie czegoś w zamian. - W tym momencie Diabeł wyciągnął dłoń przed siebie dotykając pazurem mego prawego oka. Pazur ugrzązł w oczodole oślepiając mnie boleśnie. Taką cenę przyszło mi zapłacić czartowi przeklętemu!
-Niesamowite! - kręcił chłopak głową z niedowierzaniem- rzeczywiście coś nie tak z twoim prawym okiem, jak mogłem wcześniej tego nie zauważyć!
-Cokolwiek by się nie wydarzyło trzymaj się z dala od tej piekielnej wyspy, ryzykujesz utratę duszy! -ostrzegł go starzec wstając od stołu.
Bez słowa pożegnania wyszedł z baru.
-Wow! - wydarł się na cała knajpę-to ci dopiero historia!
Zadowolony z siebie chwycił browar w rękę i tryumfalnym krokiem udał sie w stronę baru. Żabol wytrzeszczał oczy na niego, niby płaz łakomy muchy.
-I jak Chevrolet-zapytał podniecony?
-Bomba! -roześmiał się młodzieniec-nalej mi tu teraz Tequili, Gold- oblizał łakomie wargi-do tego sól i cytrynka. Aha i nalej sobie też!
-Dziękuje jaśnie panie- ukłonił się teatralnie barman.
Po chwili tequila znalazła sie na ladzie. Żabol zawiesił swe ciężkie spojrzenie na chłopaku.
-No i ?
-Zdrowie!-obwieścił, po czym stuknął sie z barmanem kieliszkiem. Westchnął wykrzywiając usta, tequila paliła mocno w gardło.
-Teraz napiłbym się naszej polskiej gorzkiej żołądkowej - głupi uśmieszek nie znikał z jego twarzy
-Na litość boską nie trzymaj mnie w napięciu, co ci powiedział ten stary pierdoła? - ponaglił go Żabol stawiając połówkę żołądkowej na ladzie baru
Chevrolet opowiedział dokładnie całą historie dziadka, od czasu do czasu wychylając kolejny kieliszek gorzałki.
-Niesamowite!- skwitował Żabol z niekłamanym zachwytem – Takie opowieści tu mamy w okolicy, no, no… Wiesz co Chevrolet? Mam dla ciebie kolejne wyzwanie. Popłyń tam dzisiaj, za barem, przy pomoście jest przycumowana moja prywatna łódka .Po powrocie zdasz mi relacje. W zmian będziesz mógł pic dowoli kolejny weekend
-Zajebiście, dzisiaj to mam farta, życie jest piękne!
-Aha jak spotkasz Borutę, to pozdrów go ode mnie!
-Co ? - zdziwił sie nie dowierzając słowom barmana-pozdrowić diabła od ciebie?
-No a jak myślisz skąd mam ten bar? Syn tirówki ? W jaki sposób mógłbym sie dorobić takiej hacjendy? -zapytał poważnie .
Dziecinny uśmiech znikł z twarzy blondyna.
-Spoko Chevrolet żartowałem, moja matka była nauczycielką, nie tirówką –zachichotał rechocząc jak ropucha-no hej umowa stoi ? Jak przyjacielu, masz jaja?!Popłyniesz tam dzisiaj?!
Barczysty blondyn splunął za siebie poczym uścisnął dłoń barmana.
-Umowa stoi żabko! Daj mi tylko jakąś flachę na podróż i I paczkę klubowych.
-Nie przeginaj Chevrolet, mówiłem że możesz pić ile chcesz a nie palić, no ale niech ci będzie, masz ćmiki i sajonara!
Chevrolet poprawił koszulę wciskając ją głębiej w spodnie, wziął w dłoń flaszkę i poszedł razem z Żabolem na zaplecze. Po chwili znaleźli się na tyłach baru. Przy małym mostku rybackim unosiła się na falach stara, zapewne pamiętająca czasu PRLU łódka. Noc była lekko chłodna, zwłaszcza jak na lato, na jeziorze zalegała gęsta mgła, mimo to na horyzoncie rysowały sie ciemne kontury czarciej wyspy. Chevrolet poklepał po plecach barmana i wskoczył do łódki. W ręce chwycił stare spróchniałe wiosła, po czym zaczął energicznie wiosłować. Po chwili krótkiego acz intensywnego wysiłku dobił do brzegów tajemniczej jeziornej wyspy. Wyciągnął łódkę na brzeg. Podłoże wyspy było zadziwiająco miękkie, jakby bagniste. Zapalił latarkę i ruszył przed siebie brodząc w błocie. Po chwili jego oczom ukazał sie majestatyczny dąb, był naprawdę imponujących rozmiarów. Zapalił papierosa, przyglądając się drzewu badawczo, jakby spodziewał sie ujrzeć w jego konarach diabła. Wyrzucił niedopałka i łyknął żołądkowej gorzkiej.
- To jak to mówiłeś dziadku? Aa tak… Boruto przybądź, ukaż mi się!- wykrzyknął, śmiejąc się sam z siebie pod nosem.
Wokół panowała cisza, nic oprócz świerszczy nie dało się usłyszeć, no może oprócz stłumionego dudnienia muzyki, które niosło sie przez wodę z knajpy Żabola. Chevrolet wyjął kolejnego klubowego z paczki, po czym teatralnie zwrócił się do drzewa:
-Może zapalisz Boruto?!
-Dzięki, nie palę.
Momentalnie upuścił flaszkę wraz z paczką papierosów. Włosy zjeżyły mu sie na głowie, a w żołądku poczuł mdłości. Trzęsąc się cały powoli obrócił głowę. Jego oczom ukazał się elegancki jegomość. Zacisnął nerwowo powieki, próbując udowodnić sobie, że to, co widzi to tylko zwidy.
-Co jest chłopcze nie przedstawisz mi się? W końcu jesteśmy kulturalnymi ludźmi prawda? - zaśmiał sie nieznajomy odsłaniając żółte świńskie kły.
-Ja , ja, ja, ja, ja...-próbował opanować mowę-ja pierdolę, to niemożliwe!
-Ależ wszystko jest możliwe Chevrolet. Tak na ciebie wołają prawda? Michał Woźniak, urodzony 5 stycznia ‘83 roku, nie mylę się?
Chevrolet cofnął sie dwa kroki w tył, nadal nie mógł opanować nieznośnych drgań ciała. Cały zaczął się pocić, pomimo wysiłków, nie mógł się opanować.
-Myślisz ze trafiłeś tu przypadkiem? - kontynuował Boruta -ciekawość to pierwszy stopień do piekła-zaśmiał sie w niebogłosy, lecz jego śmiech bardziej przypominał kwilenie świni-Widzisz ja żywię się ludzkimi marzeniami, pragnieniami, ty jesteś mym pokarmem chłopcze- ukłonił się ceremonialnie tanecznym krokiem, następując z nogi na nogę.
Chevroletowi odebrało mowę. Czuł sie bezsilny, otępiały, niezdolny zmierzyć sie z zaistniałą sytuacją.
-A więc czego chcesz mój drogi Michale?- w tym momencie oczy diabła zapłonęły niby żywa pochodnia- Kochasz kogoś, pragniesz? A może chcesz fortuny? Może interesuję cię życie playboya, możesz mieć tyle kwiatu, ile tylko zechcesz, możesz zaspokoić swoje najbardziej wyrafinowane żądze seksualne. Wyobraź sobie nowy numer świerszczyka, na okładce niesamowita niewiasta, i wiesz co? Ona jest twoja dopóki się nią nie znudzisz...-przerwał oczekując potwierdzenia.
Chevrolet nadal tkwił w szoku jak zaczarowany.
-A może -próbował dalej Boruta - chcesz sławy, poklasku, wielki aktor, uwielbiany przez tłumy sportowiec, a może gwiazda rocka? No powiedz wreszcie… -zachęcał go diabeł.
-Ja chcę -przełamał się - ja chcę knajpy Żabola, chce jego życia, a jego niech szlag trafi! -skończył nie dowierzając własnym słowom.
-No tak zawiść…- odrzekł diabeł załamując ręce-żadnej finezji, Polak-Katolik, zawistna istota, niechaj sie i tak stanie!- krzyknął, a wiatr nagle przybrał na sile.
Chevrolet ujrzał przed sobą pomięty zwój papieru, czarny diabli pazur wskazał miejsce, pod którym miał złożyć podpis. Nie zastanawiając sie wcale wziął pióro i podpisał się we wskazanym miejscu.
-Dobrze- kontynuował Boruta uradowany-niechaj stanie się! Mam jeden warunek……….
-Jaki? - spytał zdenerwowany chevrolet
-Oddasz mi swą nogę!- zaśmiał się z pogardą, po czym odsłaniając nienaturalnych rozmiarów kły rzucił sie na niego, obalając boleśnie na ziemie. Po krótkiej szamotaninie poczuł nagłe ukłucie tuż nad kolanem.
-AAAAA- krzyknął spanikowany, czuł jak zęby wbijają sie w jego ciało, zdzierając skórę, miażdżąc kości, ból był nie do zniesienia. Zemdlał, wyjąc z cierpienia……….
*****************************
-Jedno piwo kulawy!
Oprzytomniał. Znalazł sie w barze, po drugiej stronie lady, nie tej, co zazwyczaj. Chodził o kulach. Nie miał prawej nogi.
A wiec to wszystko moje! -pomyślał podniecony – to nie sen, odmieniłem swoje życie, tylko ta proteza , co za szajs…….
-To jak szefie, lejesz piwo? -przypomniał się natrętnie klient.
-Zaraz, a gdzie jest Żabol?
-Jaki Żabol? Nie znam takiego?
-No ten, co prowadził tą knajpę przede mną.
-Kulawy? Dobrze sie czujesz? Od 10 lat ty prowadzisz tę budę. Lej piwo i nie pierdol!
-Tylko bez takich synku!- skarcił go uśmiechając się w duchu. Pogwizdując radośnie nalał piwo do kufla.
-Proszę – podał trunek klientowi
Rozejrzał się dookoła, sycąc oczy swą nową posiadłością. Nie interesowało go, czy zaprzedał duszę diabłu, jego życiowe marzenie właśnie się spełniło………
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz