Baal
Adrian MuchaPaweł Warowny
Siedział przy oknie i bezmyślnie gapił się na spływające po szybie krople deszczu, które powoli łączyły się ze sobą, aby w końcu oderwać się od szkła i uderzyć o parapet. Przyzwyczajony do hałasu otaczającego go na co dzień, nie zwracał uwagi na głosy wkoło niego. Było głośno, ale nie słyszał tych wszystkich rozmów. Dla niego ważne było teraz tylko to, która z kropel szybciej zniknie z szyby.
Siedziałby pewnie tak całą zmianę, nawet nie zaglądając do dokumentów, które czekały na jego uwagę na biurku.
– Kłopoty, same kłopoty. To będzie ciężki dzień, Jacku. Ale damy sobie radę – odezwał się głos w jego głowie.
Jacek nie był w stanie określić, kiedy ten głos się pojawił, wydawało mu się, że słyszy go od zawsze. Mówił do niego również podczas snu, zazwyczaj szeptał coś w niezrozumiałym języku, czasem też krzyczał, po czym Jacek budził się przestraszony, dysząc jakby przebiegł kilkanaście kilometrów bez odpoczynku. Opłukanie twarzy i uspokojenie myśli zazwyczaj pomagało. Ostatnio jednak przestało, głos pojawiał się coraz częściej i coraz głośniej przebijał się przez natłok myśli. Mówił zrozumiale i już nie szeptał. Jacek był mocno nim zaniepokojony i chciał nawet umówić się do psychologa. Zrezygnował z tego jednak, kiedy okazało się, że głos oprócz denerwowania mógł być bardzo przydatny – przypominał mu o czymś, co miał zrobić, podpowiadał różne rozwiązania drobnych kłopotów, mówił mu , o której ma autobus, zanim sam zdążył sprawdzić rozkład, a ostatnio dzięki niemu dostał nawet awans w pracy na kierownika.
Z zamyślenia wyrwała go dopiero kobieca dłoń, która delikatnie opadła na jego ramię.
– O, a kto to? F’thean Ar’thal, kobieta, jeden wieczór z nią i będziesz znowu na chodzie, nie? Vroog’h! Haha – odezwał się tajemniczy głos z zakamarków jego umysłu.
– Nie! – Jacek nieświadomie odpowiedział mu na głos.
– Krean’tg voirintch’a de’nairth, człowieczku – odpowiedział złowieszczo głos.
– Jacek, wszystko w porządku? – zapytała zdziwiona nagłym wybuchem Iwona. – Przestraszyłam Cię?
– Och, przepraszam – uśmiechnął się do niej Jacek, nerwowo przewracając kartkami na biurku. – Myślałem o tym, jak poprawić wyniki, ale same głupie pomysły mi do głowy przychodzą.
Spojrzał w jej zielone oczy – iskrzyły blaskiem i wewnętrznym ciepłem. Od zawsze coś do niej czuł, ale nie chciał tego przyznać nawet przed sobą. "Co by o mnie pomyślała, gdybym powiedział jej, że rozmawiam z głosem w mojej głowie?", zapytał sam siebie w myślach.
– Mówiłem Ci, Ar’thal, nazywam się Bhralghaturlis. Ale Wy, mniejsi, ponoć nazywacie mnie Baal.
– Zamknij się – odpowiedział. Głos ucichł.
Wyglądała dziś jeszcze lepiej niż zwykle. Rude, niemal czerwone włosy spięła w elegancki kok, oczy podkreśliła delikatną kreską, a jej usta aż świeciły zdrowym, naturalnym blaskiem. Białą koszulę zapięła tylko na kilka guzików, odsłaniając przy tym dekolt i kości obojczyka, które zawsze tak bardzo go kręciły.
– Do dzieła, Vhal’thoon, zrób coś, haha! – usłyszał pod czaszką kpiący głos Baala.
– Ekhmm – odchrząknął Jacek, spoglądając na delikatne palce cały czas spoczywające na jego ramieniu. – O której mamy dziś zebranie?
– Planowo ma być o 11:20, ale pewnie jak zwykle zacznie się przed 12 – odpowiedziała Iwona, cofając niepewnie rękę. – Masz już dane z pierwszego kwartału?
– Eee, tak. Miałem to gdzieś na dysku, muszę tylko poszukać – odpowiedział Jacek, przekładając papiery zalegające na jego biurku. – Wyślę Ci mailem.
– Nie wiem, jakim cudem zostałeś kierownikiem z taką organizacją – zaśmiała się Iwona.
– Kilka kłamstw, kilka szantaży, parę morderstw, nic nadzwyczajnego – wypowiedział na głos mimowolnie.
– Taaak, i jeszcze siłowałeś się z niedźwiedziem – odpowiedziała ze śmiechem Iwona, odwróciła się na pięcie i puszczając mu oczko, wyszła z sali.
– Co to miało być?! – zagrzmiał w myślach, ale tym razem głos nie odpowiedział.
Jacek przez chwilę siedział przed swoim komputerem ze zdziwioną miną i zastanawiał się, jak to się stało. Pierwszy raz zdarzyło się, żeby z jego ust wydobyła się nie jego myśl. Czuł się dziwnie, zawsze wydawało mu się, że panuje nad tym urojonym głosem. Czytał o tym sporo i według różnych książek mógł to być głos jego podświadomości lub oznaka schizofrenii. Nie wierzył w to – zawsze miał słabość do opowiadań grozy i horrorów, bujna wyobraźnia podsuwała różne pomysły. Raz nawet razem z kolegą brał udział w seansie spirytystycznym w piwnicy jakiegoś starego budynku, ale nic ciekawego z tego nie wynikło. Ostatecznie stwierdził, że pewnie mu odbija, ale dopóki jeszcze jakoś funkcjonuje i nikomu nie dzieje się krzywda, to może tak żyć.
Zajął się pracą, wlepił oczy w monitor i zaczął analizować wyniki swojego zespołu. Musiał szybko znaleźć jakieś wyjaśnienie dla słabych rezultatów osiąganych przez jego grupę. Po kilkunastu minutach nerwowego przeglądania różnych raportów jego czoło pokryło się drobnymi kropelkami potu. W momencie gdy sądził, że odnalazł już przyczynę słabszych wyników, w jego myśli wkradł się znajomy, lecz obcy głos.
– Druvhao’lin, człowieczku? Pomóc ci? – zapytał z czułością głos.
– Już dzisiaj podziękuję za Twoją pomoc, pięknie mnie urządziłeś – odpowiedział w myślach Jacek.
– Wyk’thenal Ar’thal , pomogłem Ci zdobyć tę pozycję nie po to, żeby teraz Cię z niej zrzucić. Już nie ufasz vlearh?
– A co to niby miało być z Iwoną, co?! Co to do cholery było?! – wykrzykiwał w myślach.
– To nie byłem ja. Sam to powiedziałeś i dobrze o tym wiesz. Czyżbyś zaczął tracić zmysły JAC…
Głos Baala urwał wibrujący w kieszeni telefon. Jacek sięgnął po niego i odczytał wiadomość: „Browar, tam gdzie zawsze, o 20”. Był to sms od jego dobrego kumpla Piotrka, jak zwykle krótki i treściwy. Uśmiechnął się na myśl o wieczornym relaksie przy kuflu piwa, na chwilę zapominając o problemie w pracy oraz głosie, który zaczął z nim otwarcie dyskutować. Spojrzał na zegarek – do zebrania pozostał kwadrans, a odpowiedzi na pytania, które na pewno się pojawią, nie znalazł. Rozejrzał się nerwowo po sali. Jak zwykle nikt nie zwracał uwagi na to, co się dzieje, wszyscy byli zajęci swoimi obowiązkami, nikt nie widział więcej, niż działo się na monitorze jego laptopa.
– Naprawdę nie chcesz, żebym Ci trochę pomógł, hurhglakh? Ani troszeczkę? Wiesz, mogę Ci nie tylko pomóc z tymi raportami, ale i z tą rudą veilehiss. Potrafię być przekonujący – zarechotał straszliwie głos.
– A co takiego mógłbyś zrobić? Jak niby chcesz wpłynąć na te wyniki? Nie da się! – krzyknął w myślach, zagryzając dolną wargę.
– A na przykład tak – rzucił zadziornie głos.
Nagle ręka Jacka poruszyła się, bez jego woli. Sięgnęła po myszkę od komputera, szybko kliknęła na odpowiedni plik i otworzył się raport, którego jeszcze nikt nie oglądał. Jacek patrzył na wszystko jakby przez szybę, nie czuł kontroli nad swoim ciałem. Jego ręce spoczęły na klawiaturze i zaczęły pisać. Nie mógł temu zapobiec, obserwował tylko, co się dzieje. Kiedy już słupki sumaryczne prezentujące wyniki jego grupy osiągnęły odpowiedni poziom, zapisał plik i wysłał go do swoich przełożonych. Wtedy odzyskał czucie. Zaczął się modlić, żeby nikt tego nie zauważył, a jego podwładni dali radę nadrobić zaległości na koniec kwartału. Teraz nie ma już odwrotu.
– Widzisz, jakie to proste, hurhglakh? – powiedział spokojnie ten, który kazał nazywać siebie Baal.
– Zamknij się! – warknął na głos Jacek, gapiąc się tępo na swoje dłonie, nad którymi stracił panowanie.
Chłopak siedzący obok spojrzał niepewnie na Jacka pytającym wzrokiem. Ten nie mówiąc nic wstał i wyszedł przed biuro. Przystanął pod zadaszeniem nad drzwiami i zapalił papierosa. Stał zagłębiony w myślach i patrzył na krople wody uderzające o kałuże.
– Hej, masz może ognia? – spytał ktoś obok.
– Nie, spieprzaj! – warknął nie swoim głosem.
Był tak zszokowany tym, co właśnie powiedział, że nawet nie zauważył zdziwienia na twarzy kolegi, który go zaczepił. – Co to ma znaczyć?! Jak śmiesz mówić za mnie?! – grzmiał we własnej głowie. Baal milczał.
* * * *
Spotkanie z kierownictwem trwało już od ponad godziny. Jacek siedział nieobecny, wpatrzony tępo w monitor swojego laptopa, który prezentował podciągnięte o kilka procent słupki z wynikami jego grupy. Nie słuchał tego, o czym mówi prezes, jak komentują to inni. Nic z tego, co zostało powiedziane do tej pory, nie trafiło do niego. Po wydarzeniu, jakie miało miejsce przed biurem, nie myślał o niczym innym, jak o tym, co się stało. Czy te słowa były wytworem jego myśli, czy to Baal przemówił na głos? Zaczął analizować w myślach wszystko, co do tej pory przeczytał na temat takich „niezwykłych dolegliwości”. Sam nie był pewien, jak to się stało, że takie słowa dwukrotnie padły dziś z jego ust. Przez chwilę rozważał prawdziwość tezy o opętaniu przez złego ducha, ale racjonalna część jego jestestwa szybko odrzuciła ten pomysł w zakątek zarezerwowany dla bajek i mitów. Z zamyślenia wyrwał go dopiero powtarzany po raz trzeci dźwięk jego imienia. Podniósł szybko wzrok i spojrzał na bezpośredniego przełożonego, który z uśmiechem patrzył na niego, machając mu przed twarzą dłonią.
– Widzę, Jacku, że sam nie możesz wyjść z podziwu, że udało wam się jednak uratować te wyniki. Muszę przyznać, imponujące – powiedział ubrany w dobrze skrojoną marynarkę szef. – Jak tego dokonałeś?
– Dobrze ich zmotywowałem, zagoniłem ich w końcu do roboty, zagroziłem karami i zwolnieniami, od razu dało to efekt – odpowiedział Jacek, choć chciał powiedzieć coś zupełnie innego.
Z twarzy zebranych zniknął uśmiech, a słowa, które wypowiedział, zmroziły atmosferę. Kiedy tylko odzyskał panowanie nad swoim głosem, zaśmiał się, próbując obrócić swoje słowa w żart. Kilka osób poszło w jego ślady, część zebranych krzywo się uśmiechnęła, ale niesmak po tego typu żarcie pozostał.
– Oczywiście, zrobiłem zebranie, pozytywnie ich zmotywowałem, starałem się podkreślić, jak ważna jest dla nas praca na 100% swoich możliwości i jak widać przyniosło to dobry efekt. Będę musiał pomyśleć nad jakaś nagrodą dla tych, którzy najbardziej pomogli w ratowaniu wyniku – powiedział Jacek, starając się zatuszować złe wrażenie, jakie wywarło na zebranych jego wcześniejsze zdanie.
– To dobrze, bardzo nas to cieszy, Jacku – odpowiedział mu szef. – Postarajmy się wszyscy, aby na przyszłość nie trzeba było na ostatnią chwilę nadganiać tego, co nie zostało zrobione.
– Postaraj się znowu nie spieprzyć wszystkiego, kiedy będziesz dla nas negocjował kolejne cele – odpowiedział gardłowy głos dobywający się z ust Jacka.
– Jacek, jak możesz… - zaczęła mówić Iwona.
– Jacku, przywołuję Cię do porządku! – zagrzmiał spod krzaczastego wąsa szef, przyjmując groźną, dominującą pozę.
Na biurku przed Jackiem pojawiło się kilka czarnych kropel, co chwilę z cichym pluskiem pojawiała się obok kolejna, on sam trzymał głowę w dłoniach, wytrzeszczając oczy.
– Czas na wielki finał Varlukh’ghar! Hahaha – złowieszczo roześmiał się Baal.
Wszyscy zebrani z oniemieniem obserwowali, jak nagle z oczu, nosa i ust ich kolegi popłynęły wąskie strużki gęstej czarnej cieczy. Nie panujący nad sobą Jacek stanął na stole, był cały mokry od czarnej mazi, która teraz już wyciekała z niego w takich ilościach, że wyglądał, jakby ktoś go nią oblał.
– Jesteście nikim – rzekł Jacek głosem, który przypominał krzyk kilkunastu osób. – Wasze życia nie mają żadnego znaczenia, rodzicie się po to, żeby zdechnąć. Dla was nie ma ratunku, jesteście czerwiem, który toczy zwłoki tego świata. Maskujecie się za własnymi marzeniami i ambicjami, ale wszyscy w środku wiecie, bardzo dobrze wiecie, że jesteście tylko workiem wymiocin z dniem ważności. Smutne, prawda? Zaprzątacie sobie umysły rzeczami, które nie mają znaczenia. Wiecie, co ma znaczenie? TO.
Rozłożył ręce i zaśmiał się demonicznie. Sala wypełniła się czerwienią.
Obudził go cichy szept. Próba otworzenia oczu sprawiła mu okropny ból. Kiedy tylko uchylił powieki, przez wąską szczelinę pomiędzy rzęsami do jego oczu wpadło jaskrawe światło, przyprawiając go o dreszcz cierpienia. Dopiero po kilku minutach udało mu się przyzwyczaić oczy do jasnego światła, jakie panowało w pomieszczeniu. Pielęgniarka zmywająca podłogę pokręciła tylko głową, kiedy usłyszała dziki, pierwotny krzyk dobiegający z pokoju, do którego kilka dni wcześniej przywieziono jakiegoś krawaciarza. Ponoć zabił kilka osób w biurze, w którym pracował, po czym zapadł w śpiączkę. Z kieszeni z nadrukiem Szpital Neuropsychiatryczny wyciągnęła miętówkę i zabrała się do czyszczenia kolejnego skrawka podłogi.
Siedziałby pewnie tak całą zmianę, nawet nie zaglądając do dokumentów, które czekały na jego uwagę na biurku.
– Kłopoty, same kłopoty. To będzie ciężki dzień, Jacku. Ale damy sobie radę – odezwał się głos w jego głowie.
Jacek nie był w stanie określić, kiedy ten głos się pojawił, wydawało mu się, że słyszy go od zawsze. Mówił do niego również podczas snu, zazwyczaj szeptał coś w niezrozumiałym języku, czasem też krzyczał, po czym Jacek budził się przestraszony, dysząc jakby przebiegł kilkanaście kilometrów bez odpoczynku. Opłukanie twarzy i uspokojenie myśli zazwyczaj pomagało. Ostatnio jednak przestało, głos pojawiał się coraz częściej i coraz głośniej przebijał się przez natłok myśli. Mówił zrozumiale i już nie szeptał. Jacek był mocno nim zaniepokojony i chciał nawet umówić się do psychologa. Zrezygnował z tego jednak, kiedy okazało się, że głos oprócz denerwowania mógł być bardzo przydatny – przypominał mu o czymś, co miał zrobić, podpowiadał różne rozwiązania drobnych kłopotów, mówił mu , o której ma autobus, zanim sam zdążył sprawdzić rozkład, a ostatnio dzięki niemu dostał nawet awans w pracy na kierownika.
Z zamyślenia wyrwała go dopiero kobieca dłoń, która delikatnie opadła na jego ramię.
– O, a kto to? F’thean Ar’thal, kobieta, jeden wieczór z nią i będziesz znowu na chodzie, nie? Vroog’h! Haha – odezwał się tajemniczy głos z zakamarków jego umysłu.
– Nie! – Jacek nieświadomie odpowiedział mu na głos.
– Krean’tg voirintch’a de’nairth, człowieczku – odpowiedział złowieszczo głos.
– Jacek, wszystko w porządku? – zapytała zdziwiona nagłym wybuchem Iwona. – Przestraszyłam Cię?
– Och, przepraszam – uśmiechnął się do niej Jacek, nerwowo przewracając kartkami na biurku. – Myślałem o tym, jak poprawić wyniki, ale same głupie pomysły mi do głowy przychodzą.
Spojrzał w jej zielone oczy – iskrzyły blaskiem i wewnętrznym ciepłem. Od zawsze coś do niej czuł, ale nie chciał tego przyznać nawet przed sobą. "Co by o mnie pomyślała, gdybym powiedział jej, że rozmawiam z głosem w mojej głowie?", zapytał sam siebie w myślach.
– Mówiłem Ci, Ar’thal, nazywam się Bhralghaturlis. Ale Wy, mniejsi, ponoć nazywacie mnie Baal.
– Zamknij się – odpowiedział. Głos ucichł.
Wyglądała dziś jeszcze lepiej niż zwykle. Rude, niemal czerwone włosy spięła w elegancki kok, oczy podkreśliła delikatną kreską, a jej usta aż świeciły zdrowym, naturalnym blaskiem. Białą koszulę zapięła tylko na kilka guzików, odsłaniając przy tym dekolt i kości obojczyka, które zawsze tak bardzo go kręciły.
– Do dzieła, Vhal’thoon, zrób coś, haha! – usłyszał pod czaszką kpiący głos Baala.
– Ekhmm – odchrząknął Jacek, spoglądając na delikatne palce cały czas spoczywające na jego ramieniu. – O której mamy dziś zebranie?
– Planowo ma być o 11:20, ale pewnie jak zwykle zacznie się przed 12 – odpowiedziała Iwona, cofając niepewnie rękę. – Masz już dane z pierwszego kwartału?
– Eee, tak. Miałem to gdzieś na dysku, muszę tylko poszukać – odpowiedział Jacek, przekładając papiery zalegające na jego biurku. – Wyślę Ci mailem.
– Nie wiem, jakim cudem zostałeś kierownikiem z taką organizacją – zaśmiała się Iwona.
– Kilka kłamstw, kilka szantaży, parę morderstw, nic nadzwyczajnego – wypowiedział na głos mimowolnie.
– Taaak, i jeszcze siłowałeś się z niedźwiedziem – odpowiedziała ze śmiechem Iwona, odwróciła się na pięcie i puszczając mu oczko, wyszła z
– Co to miało być?! – zagrzmiał w myślach, ale tym razem głos nie odpowiedział.
Jacek przez chwilę siedział przed swoim komputerem ze zdziwioną miną i zastanawiał się, jak to się stało. Pierwszy raz zdarzyło się, żeby z jego ust wydobyła się nie jego myśl. Czuł się dziwnie, zawsze wydawało mu się, że panuje nad tym urojonym głosem. Czytał o tym sporo i według różnych książek mógł to być głos jego podświadomości lub oznaka schizofrenii. Nie wierzył w to – zawsze miał słabość do opowiadań grozy i horrorów, bujna wyobraźnia podsuwała różne pomysły. Raz nawet razem z kolegą brał udział w seansie spirytystycznym w piwnicy jakiegoś starego budynku, ale nic ciekawego z tego nie wynikło. Ostatecznie stwierdził, że pewnie mu odbija, ale dopóki jeszcze jakoś funkcjonuje i nikomu nie dzieje się krzywda, to może tak żyć.
Zajął się pracą, wlepił oczy w monitor i zaczął analizować wyniki swojego zespołu. Musiał szybko znaleźć jakieś wyjaśnienie dla słabych rezultatów osiąganych przez jego grupę. Po kilkunastu minutach nerwowego przeglądania różnych raportów jego czoło pokryło się drobnymi kropelkami potu. W momencie gdy sądził, że odnalazł już przyczynę słabszych wyników, w jego myśli wkradł się znajomy, lecz obcy głos.
– Druvhao’lin, człowieczku? Pomóc ci? – zapytał z czułością głos.
– Już dzisiaj podziękuję za Twoją pomoc, pięknie mnie urządziłeś – odpowiedział w myślach Jacek.
– Wyk’thenal Ar’thal , pomogłem Ci zdobyć tę pozycję nie po to, żeby teraz Cię z niej zrzucić. Już nie ufasz vlearh?
– A co to niby miało być z Iwoną, co?! Co to do cholery było?! – wykrzykiwał w myślach.
– To nie byłem ja. Sam to powiedziałeś i dobrze o tym wiesz. Czyżbyś zaczął tracić zmysły JAC…
Głos Baala urwał wibrujący w kieszeni telefon. Jacek sięgnął po niego i odczytał wiadomość: „Browar, tam gdzie zawsze, o 20”. Był to sms od jego dobrego kumpla Piotrka, jak zwykle krótki i treściwy. Uśmiechnął się na myśl o wieczornym relaksie przy kuflu piwa, na chwilę zapominając o problemie w pracy oraz głosie, który zaczął z nim otwarcie dyskutować. Spojrzał na zegarek – do zebrania pozostał kwadrans, a odpowiedzi na pytania, które na pewno się pojawią, nie znalazł. Rozejrzał się nerwowo po sali. Jak zwykle nikt nie zwracał uwagi na to, co się dzieje, wszyscy byli zajęci swoimi obowiązkami, nikt nie widział więcej, niż działo się na monitorze jego laptopa.
– Naprawdę nie chcesz, żebym Ci trochę pomógł, hurhglakh? Ani troszeczkę? Wiesz, mogę Ci nie tylko pomóc z tymi raportami, ale i z tą rudą veilehiss. Potrafię być przekonujący – zarechotał straszliwie głos.
– A co takiego mógłbyś zrobić? Jak niby chcesz wpłynąć na te wyniki? Nie da się! – krzyknął w myślach, zagryzając dolną wargę.
– A na przykład tak – rzucił zadziornie głos.
Nagle ręka Jacka poruszyła się, bez jego woli. Sięgnęła po myszkę od komputera, szybko kliknęła na odpowiedni plik i otworzył się raport, którego jeszcze nikt nie oglądał. Jacek patrzył na wszystko jakby przez szybę, nie czuł kontroli nad swoim ciałem. Jego ręce spoczęły na klawiaturze i zaczęły pisać. Nie mógł temu zapobiec, obserwował tylko, co się dzieje. Kiedy już słupki sumaryczne prezentujące wyniki jego grupy osiągnęły odpowiedni poziom, zapisał plik i wysłał go do swoich przełożonych. Wtedy odzyskał czucie. Zaczął się modlić, żeby nikt tego nie zauważył, a jego podwładni dali radę nadrobić zaległości na koniec kwartału. Teraz nie ma już odwrotu.
– Widzisz, jakie to proste, hurhglakh? – powiedział spokojnie ten, który kazał nazywać siebie Baal.
– Zamknij się! – warknął na głos Jacek, gapiąc się tępo na swoje dłonie, nad którymi stracił panowanie.
Chłopak siedzący obok spojrzał niepewnie na Jacka pytającym wzrokiem. Ten nie mówiąc nic wstał i wyszedł przed biuro. Przystanął pod zadaszeniem nad drzwiami i zapalił papierosa. Stał zagłębiony w myślach i patrzył na krople wody uderzające o kałuże.
– Hej, masz może ognia? – spytał ktoś obok.
– Nie, spieprzaj! – warknął nie swoim głosem.
Był tak zszokowany tym, co właśnie powiedział, że nawet nie zauważył zdziwienia na twarzy kolegi, który go zaczepił. – Co to ma znaczyć?! Jak śmiesz mówić za mnie?! – grzmiał we własnej głowie. Baal milczał.
* * * *
Spotkanie z kierownictwem trwało już od ponad godziny. Jacek siedział nieobecny, wpatrzony tępo w monitor swojego laptopa, który prezentował podciągnięte o kilka procent słupki z wynikami jego grupy. Nie słuchał tego, o czym mówi prezes, jak komentują to inni. Nic z tego, co zostało powiedziane do tej pory, nie trafiło do niego. Po wydarzeniu, jakie miało miejsce przed biurem, nie myślał o niczym innym, jak o tym, co się stało. Czy te słowa były wytworem jego myśli, czy to Baal przemówił na głos? Zaczął analizować w myślach wszystko, co do tej pory przeczytał na temat takich „niezwykłych dolegliwości”. Sam nie był pewien, jak to się stało, że takie słowa dwukrotnie padły dziś z jego ust. Przez chwilę rozważał prawdziwość tezy o opętaniu przez złego ducha, ale racjonalna część jego jestestwa szybko odrzuciła ten pomysł w zakątek zarezerwowany dla bajek i mitów. Z zamyślenia wyrwał go dopiero powtarzany po raz trzeci dźwięk jego imienia. Podniósł szybko wzrok i spojrzał na bezpośredniego przełożonego, który z uśmiechem patrzył na niego, machając mu przed twarzą dłonią.
– Widzę, Jacku, że sam nie możesz wyjść z podziwu, że udało wam się jednak uratować te wyniki. Muszę przyznać, imponujące – powiedział ubrany w dobrze skrojoną marynarkę szef. – Jak tego dokonałeś?
– Dobrze ich zmotywowałem, zagoniłem ich w końcu do roboty, zagroziłem karami i zwolnieniami, od razu dało to efekt – odpowiedział Jacek, choć chciał powiedzieć coś zupełnie innego.
Z twarzy zebranych zniknął uśmiech, a słowa, które wypowiedział, zmroziły atmosferę. Kiedy tylko odzyskał panowanie nad swoim głosem, zaśmiał się, próbując obrócić swoje słowa w żart. Kilka osób poszło w jego ślady, część zebranych krzywo się uśmiechnęła, ale niesmak po tego typu żarcie pozostał.
– Oczywiście, zrobiłem zebranie, pozytywnie ich zmotywowałem, starałem się podkreślić, jak ważna jest dla nas praca na 100% swoich możliwości i jak widać przyniosło to dobry efekt. Będę musiał pomyśleć nad jakaś nagrodą dla tych, którzy najbardziej pomogli w ratowaniu wyniku – powiedział Jacek, starając się zatuszować złe wrażenie, jakie wywarło na zebranych jego wcześniejsze zdanie.
– To dobrze, bardzo nas to cieszy, Jacku – odpowiedział mu szef. – Postarajmy się wszyscy, aby na przyszłość nie trzeba było na ostatnią chwilę nadganiać tego, co nie zostało zrobione.
– Postaraj się znowu nie spieprzyć wszystkiego, kiedy będziesz dla nas negocjował kolejne cele – odpowiedział gardłowy głos dobywający się z ust Jacka.
– Jacek, jak możesz… - zaczęła mówić Iwona.
– Jacku, przywołuję Cię do porządku! – zagrzmiał spod krzaczastego wąsa szef, przyjmując groźną, dominującą pozę.
Na biurku przed Jackiem pojawiło się kilka czarnych kropel, co chwilę z cichym pluskiem pojawiała się obok kolejna, on sam trzymał głowę w dłoniach, wytrzeszczając oczy.
– Czas na wielki finał Varlukh’ghar! Hahaha – złowieszczo roześmiał się Baal.
Wszyscy zebrani z oniemieniem obserwowali, jak nagle z oczu, nosa i ust ich kolegi popłynęły wąskie strużki gęstej czarnej cieczy. Nie panujący nad sobą Jacek stanął na stole, był cały mokry od czarnej mazi, która teraz już wyciekała z niego w takich ilościach, że wyglądał, jakby ktoś go nią oblał.
– Jesteście nikim – rzekł Jacek głosem, który przypominał krzyk kilkunastu osób. – Wasze życia nie mają żadnego znaczenia, rodzicie się po to, żeby zdechnąć. Dla was nie ma ratunku, jesteście czerwiem, który toczy zwłoki tego świata. Maskujecie się za własnymi marzeniami i ambicjami, ale wszyscy w środku wiecie, bardzo dobrze wiecie, że jesteście tylko workiem wymiocin z dniem ważności. Smutne, prawda? Zaprzątacie sobie umysły rzeczami, które nie mają znaczenia. Wiecie, co ma znaczenie? TO.
Rozłożył ręce i zaśmiał się demonicznie. Sala wypełniła się czerwienią.
Obudził go cichy szept. Próba otworzenia oczu sprawiła mu okropny ból. Kiedy tylko uchylił powieki, przez wąską szczelinę pomiędzy rzęsami do jego oczu wpadło jaskrawe światło, przyprawiając go o dreszcz cierpienia. Dopiero po kilku minutach udało mu się przyzwyczaić oczy do jasnego światła, jakie panowało w pomieszczeniu. Pielęgniarka zmywająca podłogę pokręciła tylko głową, kiedy usłyszała dziki, pierwotny krzyk dobiegający z pokoju, do którego kilka dni wcześniej przywieziono jakiegoś krawaciarza. Ponoć zabił kilka osób w biurze, w którym pracował, po czym zapadł w śpiączkę. Z kieszeni z nadrukiem Szpital Neuropsychiatryczny wyciągnęła miętówkę i zabrała się do czyszczenia kolejnego skrawka podłogi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz